powrót z piekła
Powróciłem z piekła. Od czasu pierwszego Covidu na przełomie 2020 i 2021 roku zaczęło coś być nie tak z moim zdrowiem. Po dwóch cyklach szczepień z których każde przeszedłem bardzo ciężko, pod koniec wakacji 2021 roku ja oraz I’ oraz nasi znajomi z którymi wyjechaliśmy, dość mocno zachorowaliśmy. Następnie we wrześniu w dniu rocznicy, coś sobie wykryłem. Poleciałem do lekarza, seria badań w zasadzie dopiero w listopadzie się uspokoiłem, kiedy nie specjalnie mi coś wyszło. Byłem przekonany, że to musiała być koincydencja Covid+szczepienia+tajemnicza choroba wakacyjna. Ale ok., pomimo nie ustąpienia zmian – nic mi nie było!
Wczesną wiosną 2022 zacząłem się słabo czuć. Dopadła mnie silna alergia z dziwnym kaszlem, a coś co mnie zaniepokoiło późnym latem 2021 roku, wróciło ze zdwojoną siłą. Bo przecież wcale się nie cofnęło od dnia wykrycia. Trzeba dodać, że od lat zmagam się z nieleczoną hipochondrią, mam chroniczne lęki o swój stan zdrowia. Przez co mam zaburzone odczuwanie rzeczywistych i zmyślonych problemów zdrowotnych. Jest jakaś szansa, że wojna na Ukrainie i cała ta sytuacja, która się obecnie dzieje na świecie, podbiły moje lęki. Pod koniec kwietnia i w maju czułem się fatalnie. Zdawało mi się, że jestem obłożnie chory, odczuwałem bóle i miałem napady lekkich stanów podgorączkowych – które interpretowałem jako prawdziwą gorączkę.
Nie dawałem sobie rady, musiałem iść z powrotem do lekarza. Ten znów mnie skierował na te same badania co we wrześniu, tym razem jednak wyniki go zaniepokoiły. Uściślijmy, część wyników bo nie wszystkie, plus moja panika. 31-go maja dostałem kartę DILO do szybkiej diagnostyki onkologicznej i pierwszy raz w życiu miałem pojechać do szpitala, którego odwiedzenie mrozi krew w żyłach. A kiedy przeczytałem do tego podejrzenie – choć powiedział mi doktor, że musi napisać nad wyrost, aby zrobili mi wszystkie badania – doznałem dosłownie porażenia funkcji poznawczych. Miałem się zmierzyć z domniemaną diagnozą śmiertelnej i nieuleczalnej choroby. Choroby, której jeden z rodzajów zabił moją matkę w podobnym do mojego wieku. Mój świat się zawalił – moja psychika wysiadła. Dostałem skierowanie do przychodni i na odział hematologiczny. Musiałem brać silne leki na sen aby zasnąć, a i tak zasypiałem o 2-3 w nocy a budziłem się 5-ej.
Na początku czerwca rozpocząłem moją onko-przygodę. W dniu w którym trafiłem na odział, akurat nie było dyżurów na hematologii, tylko na agresywnej chemioterapii. Zadzwoniłem na oddział (nie wolno tam wchodzić), wyszło dwóch lekarzy – żartowali o tym co zjedzą na obiad – to był dla mnie koszmar. Oddałem im dokumenty, po kilku minutach wyszedł inny lekarz, młody przystojny, o ciemnej karnacji – ideał faceta. Ale mnie on nie obchodził – wyjaśnił mi że, to nie jest oddział dla mnie – nieprzebadanego, bez specjalistycznej diagnozy, tu są bardzo chorzy ludzie – zaszkodziłbym im i sobie. Merytorycznie uspokoił moje lęki i porządnie, acz krytycznie wypowiedział się o lekarzu POZ. Tak wylądowałem w przychodni. Wizyta była w ciągu dwóch dni. Młoda pani doktor powtórzyła w zasadzie słowa kolegi z oddziału, również mnie uspokoiła ale stwierdziła, że skoro już mam takie stwierdzenie i kartę DILO, to przebada mnie od stóp do głowy. I tak zaczęło się moje półtora miesiąca badań. Oczywiście zanim mnie nakłuli, pobrali, przetoczyli przez maszyny z i bez kontrastu, musiałem czekać tydzień, aż koordynatorzy ustalą moje terminy. Był to straszliwy tydzień – myślałem, że w zasadzie żyję w odrealnionym czasie, że to wszystko się nie dzieje, albo że nie byłem u onkologa, że to wszystko się po prostu nie stało – to tylko kurewsko koszmarny sen.
Ogromne wsparcie uzyskałem od znajomych, od tych nawet po których bym się tego nie spodziewał. Ogromnie wsparł mnie I’ i bez niego, na początku czerwca chybabym, do tego szpitala nie pojechał. Dawno nie byłem w takiej histerii jak wtedy. Kiedy już koordynatorzy rozpisali mi badania, i je zrobiłem – przyszło mi czekać na wyniki. Nie odebrałem żadnego aż do dziś. Nie chciałem wiedzieć. W tym czasie byliśmy z I’ na Warszawskim Pride, na Poznańskim Marszu, w Berlinie na 44-tym CSD, przeżyłem nawet niegroźny wypadek w pracy, kolizję drogową – niezawinioną przez kierowcę z którym jechałem. A wszystkie te zdarzenia – wszystkie te zdarzenia bez wyjątku – rozpatrywałem w kategorii – ostatni raz! Między badaniami próbowałem ustalić wizytę do pani doktor, ale urlopy, a że to lekarz z oddziału guzów litych, w przychodni pracuje tylko w poniedziałki – resztę tygodnia w szpitalu. Z tego powodu, miałem szansę zobaczyć ją dopiero we wrześniu. Rozważałem czy w takim przypadku – nie ustawić sobie tej wizyty po urlopie – aby jeszcze przeżyć ostatni urlop przed diagnozą. I robi chyba tak sporo osób. A jednak udało mi się ustalić tą wizytę na dziś 1-go sierpnia! Rano dostałem telefon – pani doktor na mnie czeka – pomyślałem chyba nie jest dobrze skoro dzwonią!
Po ostatnim badaniu miałem mieć dwa tygodnie oczekiwania – to był trudny czas! Czas w którym dziesiątki myśli kołatały mi się po głowie. Dziś, dowiedziałem się, że minione dwa miesiące mojej tortury były zbędne. Żadne badanie nie wykazało zmian – jakich doszukał się lekarz POZ. Onkolog powiedziała mi, że była tego pewna, ja chciałem być tego pewny – ale nie umiałem. Wydała znów osąd o lekarzach POZ, ale finalnie powiedziała, że w sumie zachował się czujnie i choć zająłem miejsce poważnie chorym, (podczas jednego z badań byłem świadkiem straszliwego dramatu, kiedy nie przyjęto pacjentki z powodu złego wyniku jednego z parametrów, a kolejny możliwy termin był bardziej odległy niż operacja, którą jej wyznaczyli chirurdzy) – oraz wydano „na mnie kupę publicznej kasy” to wiem, że to nie jest czas na tego typu chorobę w moim życiu. Kamień spadł mi z serca, powróciłem z piekła!
Przez te dwa miesiące zobaczyłem z czym zmagają się moi bliscy. Moje złudne wyobrażenie upadło. Dookoła są chorujący ludzie, młodzi i starzy. Faszerujący się toną leków i pełni obaw i lęków. W tym czasie zmarł w bardzo młodym wieku mój kolega, w piątek byłem na jego pogrzebie – nic nie jest czarne ani białe…
Zmiłowania, ludeczkowie! Jak tu zajrzałem, to przy pierwszym rzuceniu okiem dostrzegłem najpierw wyrażenie "onko - przygoda"... Aż mi się, k..., gorąco zrobiło... Jak o czymś takim czytam czy słyszę, to mi się od razu przypominają sceny... Jezu. Tak że ulga, jak się zorientowałem, że jednak to tylko taki spacer po piekle, a przynajmniej po tym jego kręgu, bo gdy tak spojrzeć na wszystko inne, to tak za niebiańsko nie jest... W każdym razie byle jak najdalej od onko -kręgów i takiż przygód...
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, jak tak patrzę wokół siebie, to mi przychodzi na myśl zdanie z Witkacego: - Że to po prostu oszalał sam ośrodek wszystkich przypadków świata...
Muszę szukać pomocy innego specjalisty - bo jak mówiłem kiedyś w komentarzach, nie radzę sobie ze wszystkim dookoła mnie... I to nie jest nawet świadome zachowanie - to zupełnie nieracjonalne... Totalne szaleństwo...
Usuń