Co w nas zostanie?

Co w nas zostanie? 

´I wrócił wczoraj do pracy, pierwszy raz od 15-u miesięcy wyszedł z domu na dłużej w innych celach niż prywatne. Zdalne światy dobiegły końca. Nie wie jak ma się odnaleźć po tak długim czasie poza biurem w siedzibie pracodawcy. Oczywiście był w biurze na kilka godzin raz tygodniu, w mocno okrojonym składzie tak, że znajome twarzy z pracy oglądał co kilka miesięcy, a niektórych wcale…

Co w nas zostanie po tym zjawisku pandemicznym? Czy możemy określić w którym jesteśmy miejscu? Głód odpowiedzi i ich brak - doskwiera mi czasem, i coraz mocniej. Chciałbym zrobić plany, uwierzyć, że można marzyć jeszcze o drobiazgach - które są w zasięgu realizacji. A do cholery, nawet nic nie można rzeczowo ustalić. Chciałbym polecieć na Islandię zobaczyć wulkan. Chciałbym odbyć zaległe wakacje, dawno już wykupione... Ale prędzej zwrot kasy nastąpi niż realizacja...

Czy uda nam się znieść kolejną falę pandemii? Czy jesień będzie "normalna"? Czy przetrwam drugą dawkę pfizera? Dziś mam zaszczepiny - po pierwszej miesiąc temu - zmagałem się trzy dni z wysoką gorączką... Czy będę musiał przechodzić taki koszmar co roku? Czy uda mi się wreszcie naprawić relacje z rodziną, z którą poszło na noże o szczepionki właśnie - kiedy miałem już dość bycia bombardowanym fejknjusami... - powiedziałem "dość kurwa"! I coś umarło...

Co w nas zostanie po tym pojebanym czasie? Dobra idę na basen - potem znów tydzień nie będę pewnie mógł ręką ruszać...   

Komentarze

  1. Odkładając na bok lupę i z grubsza całą rzecz traktując, można chyba zaryzykować twierdzenie, że ludzkość ma pamięć akwariowej rybki. Nic nie zostanie... Tam, gdzie bieda, bieda będzie narastać; gdzie mordobicie, pozostanie mordobicie; reszta zaś gładko powróci do przerwanej pohulanki, co już zresztą można zaobserwować. Może tylko młodziki zostały szczególnie poszkodowane, bo z opóźnieniem wejdą w tarlisko, a w młodym wieku - wiadomo - rok to ocean... Wpadniemy w stare koleiny i stare problemy, a gdy przestaniemy zarażać się covidem, zaczniemy na powrót wesoło zarażać się poczciwymi chorobami wenerycznymi, zapadalność na które w ostatnich czasach dramatycznie spadła...
    A w szczegółach. To już wszystko zależy, co kto przeżył, jaką poniósł stratę... Nam się szczęśliwie udało nie zakazić, szczepienie przeszliśmy bez większych przygód (Obaj z Frankiem po drugiej dawce mieliśmy lekką gorączkę. A mnie dodatkowo wczoraj łapa cholernie bolała...) Ale coś pozostanie. Ja raczej nie będę się rozstawać z abstynencją. Bałem się przerwać picie, bo wydawało mi się, że zabrnąłem za daleko. Przecież przez ostatnie dwa lata jechałem codziennie na gazie. Ale spoko. Być może pójdzie gładko jak z papierosami... Tylko przez trzy dni po odstawieniu procentów miałem nieco podwyższone ciśnienie i trochę nadmiernie zacząłem się pocić, ale antyperspirant robi swoje. I po tej półtoramiesięcznej próbie czuję się dobrze, w zasadzie nie widzę różnicy w postrzeganiu świata. Na dodatek zacząłem dobrze się wysypiać. Bezsenność minęła jak ręką odjął! Staram się też jakoś uporządkować erotycznie. Jestem też na dobrej drodze do gubienia kilogramów. Dużo się ruszam na świeżym powietrzu. Rankami to ma nawet lekko perwersyjny wymiar, bo niemal codziennie spotykam w parku księdza Oko, który też dba o kondycję uprawiając poranny nordic walking.
    Ale tak poza tym niewiele się zmieniło. I zastanawiam się, dlaczego ja w ogóle piłem? Przecież ja i normalność potrafię przetrwać ledwie o wodzie mineralnej czy soku z jabłek... Podpity czy trzeźwy już po trzech kwadransach zaczynam myśleć o drogach ewakuacyjnych...
    Wpadłem nie tak dawno temu na Krupówki. Coś się w ogóle działo?
    W każdym razie nie piję. I to bardzo cieszy mojego Franka. A jak on się cieszy, to ja też...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosh jaki ja mam zalatany ten czerwiec, dni mi nie starcza ;/

      Z tym Oko, czy Okiem to fantastyczne. Naciągnij mu linkę między drzewami żeby ten pysk parszywy obił stykając go gwałtownie ze skorupą ziemską…

      Krupówki to dla mnie inny świat, ulica Krokodyli ciutek… Ile ja tam byłem razy? Dwa? Raz na kilka godzin i raz na na trzy dni podczas wakacji w Białce i Zako. Pamietam jak w połowie ulicy taki dziwny chłopak zawoływał na obiady… Ale mnie te zawołania trochę speszyły i nie skorzystaliśmy z I’. Mam nadzieje, że on jeszcze żyje i zawołuje dalej…

      Drogi zaszczepiony i niezakażony, ja latam po imprezach kurwa. Latam do klubów na Drag Queeny. Za chwile Warszawski pride i imprezy pridowe. 5 fala?

      Nie pijesz? Nie wiem co powiedzieć. Gratulacje! Tylko ja lubię się czasem napić… Pamietam jak dowiedziałem się, że mój ojciec pije i już nie kontroluje tego picia. Jak znalazłem tego człowieka śpiącego w zajebanym totalnym syfem, samochodzie - tuż pod komendą policji - jak w tym złomie pomieszkiwał… Firma mu padła - nie wiem czemu, może od picia… Choć już wcześniej mogłem się tylko domyślać, a po odkryciu - mojego ojca w prawie wraku, ten stan upojenia totalnego - prostej drogi do żulerni - mnie przeraził. W moim domu w mojej rodzinie takie dno… Facet miał 52 lata i upadł całkiem. Dziś ma 66 i jakoś się z dna wydłubał. Nie pije. Za wyjątkiem Lecha Bez Alko.
      Zatem gratulacje mój drogi. Szczere. Choć jak mówiłem ja lubię pic i nie będę przestawał jeszcze! Jaki ja miałem ostatnio napad chlania w Boże Ciało się działo, a w piątek nie powinienem być w pracy :p

      Usuń
  2. Taka ulica Krokodyli. Albo, jak mówi jeden mój znajomy, ludowa fantazja o Las Vegas... Zako to trochę taki mój drugi dom. Choć już teraz głównie zapchany ludźmi nie z mej bajki... Ciut ostatnio odmieszkiwaliśmy w Zakopcu zimę, jeszcze przed długim łikędem. Trafiliśmy na przepiękny moment w pogodzie. Góry lśniły lodowcowo... Zasiedziała się tam zima...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak człowiek idzie w miasto żeby się zabawić, naprać, to spoko, to żaden problem. Nie ma nic złego w tym, że ludzie lubią się napić. Można pić nawet sporo i wcale się nie uzależnić. Gorzej tylko, gdy to się staje codziennością, gdy od lufy zaczyna się dzień. To jest trochę jak z łysiną, nie wiadomo właściwie, którego dnia się zaczęła.:) U mnie to od lat narastało, aż wreszcie, niepostrzeżenie stało się chlebem powszednim. A że po mnie nie widać za bardzo upojenia, to mało kto się orientował. Zawsze świeżutki, nie żaden rynsztok, funkcjonujący normalnie, wyrabiający się z tym, z czym wyrobić się ma na czas... Lecz w środku zaczął się zjazd w piekło... Zaraz pomyślałem o swoim śp. chrzestnym, który był takim właśnie typem alkoholika - łebski facet z AGH, kariera... i z jakiegoś powodu pijak. Przeuroczy to był gość, o fenomenalnym poczuciu humoru, ale z jakimś robalem... Pewnego razu dostał jakichś boleści, ciotka wezwała karetkę, zabrali go na obserwację... Ciotka poszła go odwiedzić w szpitalu i wtedy wsiadł na nią lekarz: - Dlaczego pani nie poinformowała, że on chleje? - Ciotka zmieszana: - No wie pan, jak każdy mężczyzna. - Nie jak każdy mężczyzna, proszę pani, tylko jak alkoholik. Tu nie ma się co wstydzić, bo najlepiej, jak lekarz wie, z czym ma do czynienia... Odstawienie było dla wujka ciężkie: psychoza, dodatkowo reakcja organizmu... Z tym drugim oczywiście łatwo sobie poradzić, bo są środki, kroplówki, ale atak czarnych pająków... Bo podobno u niego była jazda z czarnymi pająkami... Ja mam to z tyłu głowy. Odstawienie alkoholu bywa groźne, bo można na przykład dostać ataku serca... Na szczęście obyło się bez sensacji. U niektórych ludzi idzie to na szczęście lekko, wystarczy po prostu przestać... Tak że chyba zdążyłem w samą porę... No i chyba bardziej trzymam się życia niż mój chrzestny, bo już go przeżyłem. Tamten nie dobił do pięćdziesiątki. Nie zerwał z piciem. Na dodatek przyplątał się nowotwór, którego nie chciał leczyć. Utopił to wszystko w procentach.
    Znajomi mnie nie namawiają. Miałem odwagę przed samym sobą przyznać, kim jestem, więc i im też mówię, w czym rzecz... Robią tylko oczy: - Pierdolisz. Poważnie... Skoro kiedyś miałem odwagę przyznać, że jestem homoseksualistą, czemu mam nie powiedzieć, że jestem pijakiem, tyle że niepijącym już... Ważne jest to że nie czuję musu, i to, że już nie chcę...

    Ale żeby nie było tak zniechęcająco... Dobrze robisz, że latasz po imprezach. Bo kiedy, jak nie teraz! Do licha. Wszystko dla ludzi. Z procentami włącznie...:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się chyba nazywa alkoholik wysoko funkcjonujący - czyli taki który nie jest lumpem ale i tak nie może przestać

      Usuń
  4. Trochę tak dzielę, bo mi tu jakaś kobyła naprędce rośnie pod palcami... No, tak że, Koffiku mój kochany, pozostanie mi po covidowych czasach coś dobrego. To mi się wryje w pamięć. Tak jak przedostatni lipcowy dzień w Reykjaviku siedem lat temu, kiedy wypaliłem ostatniego papierosa w życiu... Boże, jak ja porządnieję w oczach. I zrzuciłem ostatnio trzy kilogramy!
    Między innymi na przebieżkach z księdzem Oko... Ilekroć go widzę, to pękam ze śmiechu, bo on mi się po prostu kojarzy; przepadł z kretesem w moich oczach... Kiedyś słuchałem fenomenalnego wykładu w jego wykonaniu, podczas którego nakręcał się jak ostatni pajac, opisując stosunek analny... Pierwszy raz widziałem tak rozbudzonego erotycznie gawędziarza w koloratce! Istny perwert niewyżyty, skąpany we własnych fascynacjach zaprawionych szczyptą grozy... Ach, te papuśne grzechy!.. Tak więc jak go widzę, to momentalnie na myśl przychodzi mi ogromny kutas z całą brutalnością pakujący się w pryszczate dupsko. Słowem myśl tego katolickiego intelektualisty przeniknęła mą duszę... Tak sobie dorobił. Patrzę na człowieka, a widzę chuja.:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty