M' 1979-2024

Dziś, 04.04.2024 roku zadzwonił do nas mój dobry kolega T', poinformował nas z I', że nie żyje nasz kolega, przyjaciel M'. 

Z M' znaliśmy się blisko dekadę z przerwą, to był chłopak, który uciekł ze wsi do miasta by tu prowadzić normalne życie. Od nieakceptującej rodziny: matki, ojca jednej z dwóch sióstr. Całą rodzinę znaliśmy tylko z opowieści, ale często jej smakowaliśmy - dostawał od rodziców słoiki pełne jedzenia, wędliny i ciasta od sąsiadek. Może zatem te historie o odrzuceniu nie były do końca takie prawdziwe - nigdy się tego nie dowiemy. Albo ten kontakt był tylko przez drugą siostrę z którą tu przybył przed laty, i z którą jako jedyną w ostaniem roku miał jakieś relacje - może to przez nią dostawał tyle tego jedzeniowego wsparcia? Nie dowiem się tego nigdy! 

M' prowadził w mieście swój własny biznes - biuro podróży, to on nas wysłał na Maltę i do Grecji na wspaniałe wakacje. W Grecji był zresztą z nami. To była przygoda na dobre i na złe. M' był przy wszystkich swoich wadach dobrym człowiekiem. Wspaniałym kucharzem. Duszą towarzystwa. I potwornie samotnym gejem. Samotność topił w alkoholu. 

Przed laty kiedy go poznałem był przystojnym chłopakiem, o sportowej postawie. Poznaliśmy się przez dawnego kolegę K', a jednocześnie na pewnej znanej aplikacji na telefon dla pedałów. Szukał zagranicznego chłopaka marząc by uciec z Polski. Był lub blisko się przyjaźnił z Portugalczykiem, Grekiem, Honduraninem ale to cypryjski Turek go porwał na Cypr Północny. Tam pomagał w rodzinnym biznesie turystycznym ojca tegoż faceta, a kiedy związek z kochliwym partnerem się zakończył, wrócił do Polski - załamany, zmieniony od innego stylu życia na Cyprze (i alkoholu) ale z fachem w ręku. Jeszcze na Cyprze założył biuro podróży - prowadził cały basen morza Śródziemnego oraz kilka dalszych krajów: Islandię, Gruzję, Bułgarię. Miał do tego łeb. Nawet po wypiciu połówki wódki potrafił ogarniać klientów i ich marudzenie, nie mówiąc o umowach - tylko o telefonach z wyjazdów i milionie problemów na miejscu, jakie się zdarzały. Robił wszystko sam! Co też było dla niego ogromnym obciążeniem.  

Poznaliśmy się przez jedzenie i pożegnaliśmy jedzeniem. Jako młode ciotki mieliśmy takie zabawy w gotowanie ze znajomymi. Nasz kolega K' z którym praktykowaliśmy gotowanie zapoznał nas z M'. Jemu spodobał się pomysł, a że kumplował się z masą chłopaków z poza Polski - to zrobiliśmy u niego gotowanie internacjonalne. Było masę śmiechu z tym! 

Kiedy wrócił z Cypru, choć fizycznie mocno zmieniony, też gotował - wtedy już bardziej on dla nas, dla swoich przyjaciół. Kochał to robić, potrafił to robić! Umiał dobrze oszukiwać w kuchni - mieszając sprytnie półprodukty z robionymi od zera potrawami - dzięki czemu wszystko zawsze było bardzo urozmaicone. Goście dostawali na początek talerz kanapeczek z pasztetem - nie wiem, co to było ale chyba nie najtańsze leberka - a każda przystrojona w różne warzywa, sałatki i inne dodatki - na bogato. Potem przystawki, danie główne i deser. Nikt nie miał siły nigdy na deser. Ile on się musiał zawsze narobić na taki jeden wieczór. Otwierał puszkę albo butelkę i jechał od 15-tej do 19-tej kiedy zjawiali się goście...   

Uwielbiał śniadania, mieliśmy zwyczaj w ostatnich latach jak był w formie i było ciepło, chodzić w poniedziałki na śniadania na mieście. Ocenialiśmy lokale, M' się znał, często latał po świecie do "swoich" hoteli, pilnował ich jakości i tego co oferowały. Zatem próbował tu i tam i miał nosa do tego gdzie ktoś oszukuje, a gdzie jest ok! Czasem z nim zostawałem po tym śniadaniu, on pracował, a ja od czasu do czasu miałem chwilę by z nim pogadać - chyba był wtedy szczęśliwy... Czasem chodziliśmy od kawiarni do kawiarni... Kiedy przychodził do nas, czy do innych wspólnych znajomych, też coś zawsze robił, wymyślne sałatki lub przystawki... Szaleństwo!

Od powrotu do Polski pił! Na początku nie widziałem tego problemu ale on narastał. Czasem po takich obiadach, które urządzał kiedy wypił - spotkanie kończyło się jakąś niesnaską. Nigdy nie pił na agresora, zawsze na wesoło. Ale im więcej pił, tym bardziej musiał być w centrum uwagi - co prowadziło do napięć. Po związku z chłopakiem z Cypru był sam. Samotność potęgowała picie. Kolejni faceci z którymi coś próbował, szybko się zwijali widząc problem. Zaczynały się ciągi. Potrafił się nie odzywać tygodniami, albo obrażać w trakcie ciągu, kiedy miał napady nadaktywnej towarzyskości kończącej się irytacją nawet najbardziej oddanych znajomych. Początkowo nad tym panował i nie były to ciężkie ciągi - ale alkohol był obecny non stop. Zeszłej wiosny pamiętam, jak kobitka z monopolowego do którego chodziłem z nim po zaopatrzenie - ja brałem pepsi on małpki - zaśmiała się, że jest już dziś po raz piąty czy szósty na zakupach. Oszukiwał się, nie trzymał alko w mieszkaniu. Zawsze szedł na bieżące zakupy. 

Jakoś w 2020 roku zaczęliśmy z I' się martwieć na serio jego zdrowiem - opowiedział nam historię jednej randki, po której obudził się rano w pustym mieszaniu z otwartymi na oścież drzwiami na klatkę schodową i totalną amnezją, co działo się w nocy. Był jakiś chłopak u niego, nic więcej nie pamiętał. Prosiliśmy M' aby szukał terapii, zachęcaliśmy go do szukania pomocy. Tymczasem zaczął się skarżyć na narastające lęki. 

Kulminacja choroby nastąpiła wiosną 2022 roku. Przyjechał podpity na imprezę eurowizyjną do naszego mieszkania. Było u nas pełno ludzi - oczywiście imprezę przejął w całości. Ale pod koniec był już tak nie znośny, że goście zaczęli mu zwracać uwagę aby przestał pić. Choć i tak połowę tego co wypił, zrobił w toalecie pod pretekstem, że musi skorzystać i prosi aby mu nalać drinka na klopa, a potem dolewał sobie dyskretnie czystej, wychodząc na chwilkę do kuchni. Po tych uwagach znajomych M' pobiegł do kuchni i wpadł w histerię - płakał tak rzęsistymi łzami, że ja nie wiedziałem co zrobić, a na podłodze zaczęła się zbierać plamka wody. Daliśmy mu herbaty, zapewniliśmy o wsparciu, a on niby już pocieszony poszedł do zamówionego ubera. Ale żaden pojazd nie przyjechał - mam takie wychowanie, że zawsze to sprawdzam i upewniam się czy ludzie aby na pewno pojechali. Ale pomyślałem, że pewnie zamówił kawałek dalej - czasem tak robił, aby kierowca nie gubił się w naszym skomplikowanym osiedlu. Kiedy jednak kolejni goście wychodzili z domu dostałem sygnał, że M' śpi na chodach naszej klatki schodowej, a noc nie była ciepła. Wciągnęliśmy go do mieszkania, aby zasnął na materacu rzuconym na podłogę, poszedłem jeszcze szukać jego rozrzuconych na zieleńcu rzeczy które tam zgubił. Rano mięliśmy akcję z chorobowym przymusem wypicia klina - jeszcze przed śniadaniem, zatem szukaliśmy minimum browara aby mógł przepić. Tego dnia, a dopinaliśmy wyjazd do Grecji, wypił jeszcze sporo alkoholu... Ja się zastanawiałem jakim cudem on jest w stanie i jeszcze tak wysoko funkcjonować! Choroba nad nim panowała!  

Po tej akcji i naszych wakacjach w Grecji - chyba się wystraszył tego co się dzieje. Poszedł do psychiatry i terapeuty, brał silne leki przeciw lękowe ale ograniczyć picie było mu bardzo ciężko. Motywował go raz po raz, nasz kolega T' i rzeczywiście po kilku miesiącach zaczęły pojawiać się okresy całkowitej trzeźwości oraz niestety złamania tej zasady. Ale powroty alkoholu były szybko opanowywane. My też przestaliśmy dla niego pić, aby mu było łatwiej - bardzo dobrze się bawiliśmy na czysto. 

Niestety w wakacje 2023 roku M' prawdopodobnie z powodu alkoholu, został wyrzucony z domu rodzinnego i całkiem prawie zerwał kontakt z rodzicami - tylko siostra z miasta była jego ostatnią rodziną. Wtedy po po raz pierwszy we wrześniu, kiedy wróciliśmy z Japonii, powiedział nam, że on już nie ma po co żyć! To była jedna z naszych najbardziej poważnych i niepokojących rozmów. I' zalecił mu natychmiastowy powrót na terapię, którą przerwał, rozważenie metody zaszycia się itd. A M' mówił swoje, że ja i I' mamy siebie, czy jest dobrze czy źle to zawsze kogoś obok, a on jest całkiem sam bez nikogo, bez sensu życia, że nic nie sprawia mu już radości, nawet firma... Byliśmy z I' zaniepokojeni i zdruzgotani tymi słowami. 

Starałem się go wtedy mocno wspierać i przymykać oko na wiele. M' wrócił do życia i brał leki. Znowu próbował nie pić. Spędziliśmy z nim sylwestra, on ani kropli, reszta  gości bardzo delikatnie. W nowym roku znów wydawało się, że będzie progres. Nie było alko. Była praca. Były cele przemiany fizycznej - utraty wagi - choć nie miał zbyt dużej nadwagi. Były plany na wyjście do ludzi na chłopaków. Wraz z I' trafiliśmy do M' raz na poczęstunek oparty o zdrową żywność ehhh, ale to miało swój powab jak za dawnych lat. Wydawało się, że najgorsze minęło. Przyszła Wielkanoc i znowu coś tąpnęło - my byliśmy w Katowicach nie było jak zareagować. Cały tydzień pytał mnie czy robimy imprezę dla I' na urodziny. Nie planowaliśmy, bo był wyjazd do Kato. A potem zapomniał zadzwonić w te urodziny. Jeszcze w sobotę mu przypomniałem, że zapomniał i jak zwykle wysyłałem jakieś foty witryn spożywczych, jakie by mu się mogły spodobać - robił dużo fotek jedzenia pod oferty wyjazdów. 

Potem przyszły święta - niespodziewanie zabawiliśmy w niedzielę do nocy na winku w mieście - dzwonił do mnie ale nie byłem w stanie rozmawiać. W poniedziałek zadzwonił zaniepokojony T' - że zaprosił M' na święta, aby nie siedział sam w domu, a ten już był tak pijany, że nie mógł rozmawiać - tylko bełkotał coś o jakichś halucynacjach. We wtorek i środę dzwoniliśmy wszyscy do niego bez odbioru. Dziś T' poinformował że M' nie żyje. 

Mój drogi M' nie zrobi już ani jednego śniadania. Ani razu więcej nie będziemy się śmiać lub kłócić... Pamiętam to był 2022 rok, wiosna, chyba nawet początek kwietnia, jak zrobił nam angielskie śniadanie - jakoś na 9 rano u niego, wszyscy myśleli, że oszalał, a on zagonił do roboty T', który koło niego mieszkał i chłopaki wspólnie wyprawili szoł - ja byłem w lekkim szoku, a M' na lekkim rauszu... Było wszystko jak na obrazku z katalogu  oferty wakacyjnej i jeszcze kwiaty na stole pachniały... 

Nie wiemy co się wydarzyło w nocy z 31-go marca na 1-go kwietnia, a może to była kolejna noc... Był sam całe święta - rok wcześniej też był sam, wtedy nas zaprosił na mazurek z malinami - chciał aby ktoś był obok. Dzwonił do mnie w niedzielę przed północą - ale my z I' imprezowaliśmy na mieście, sam byłem, jak rzadko po prostu pijany - musiałem mu zapewne powiedzieć w trakcie naszej ostatniej rozmowy, która trwała osiem sekund - "M' nie pogadamy pijemy na mieście...". I on pił tej nocy! 

Podobno wydarzył się wypadek, coraz mniej wskazuje na samobójstwo - ale co się stało nigdy się nie dowiemy. Prowadził dwa życia, jak geje sprzed lat, z jedyną akceptującą go siostrą oraz resztą rodziny i z przyjaciółmi, znajomymi - choć wiele osób się odwróciło od niego z powodu postępującego alkoholizmu. 

Rodzina mu kiedyś oświadczyła, że nie chce nigdy słyszeć o jego homoseksualnym życiu w mieście. Dlatego nikt nas nawet nie poinformuje o pogrzebie - pewnie na wsi skąd pochodził i skąd uciekał - rodzina sobie nie życzy ludzi z jego miejskiego światka. Był i nagle przepadł. Gdzieś takie scenariusze z I' omawialiśmy ale wydawały się nie realne... i nagle straciliśmy dobrego kumpla, przyjaciela choć bywało trudno, dobrego samotnego chłopaka, i została pustka... tak nagle! Wielka strata! 
                                          

Komentarze

Popularne posty