10000 i więcej
Tu nie można spać spokojnie - tu można czekać tylko na gwałtowną śmierć. Szczególnie czekając w sznurze karetek do izby przyjęć, szpitala który łaskawie zgodził się przyjąć chorego lub pięć godzin na wymaz w punkcie testowania. Brawo!
I.
II.
III.
Dożyliśmy czasów kiedy w Polsce powstają szpitale polowe bo zaczyna brakować miejsc w placówkach stacjonarnych. Na stadiony w dobie obecnej pandemii jako pierwsi weszli bodaj Włosi, nie mogący poradzić sobie z kryzysem jaki spotkał ich wiosną 2020. My dostaliśmy extra pół roku aby postawić własne. Domyślam się, że na stadionie jest najtaniej. A jednak będzie tam jakoś inaczej kiedy skończy się ta cała afera. Ja stadion narodowy znam od lat i od podszewki - byłem tam wielokrotnie rozrywkowo i zawodowo. Trudno jest mi sobie wyobrazić powrót tam ze świadomością, że być może w strefie w której będę w przyszłości pracował lub biegał po stoiskach, czy czekał po autograf - była na przykład chłodnia albo miejsce w którym umierali ludzie. Władze miały czas! Miały czas! Czas! Aby stworzyć specjalne miejsca dla chorych. A wybór stadionu na kolejne miejsce walki z COVID-19 pokazuje jak totalnie pokpiono sprawę. Przecież nie ma pandemii, to pseudo pandemia, to fikcja - mówili politycy, a za nimi tysiące ludzi. Idźcie kurwa na wybory! Ale przybywa chorych i ubywa miejsc w szpitalach. I tak oto stadion narodowy z miejsca, które dla większości kojarzyło się z rozrywką, zamieni się w centrum martyrologiczne - czyli coś co mamy, (co zmuszają nas) kochać najbardziej: śmierć i męczeństwo!
Kurwa mać - ja dziś mam wyjątkową radochę z bycia w większości, jak nigdy, bo nigdy wcześniej chyba w większości nie byłem... Nie mam, póki co, tego syfa z chińskiego bazaru...
OdpowiedzUsuńA z tym stadionem... Uhhhhhhhhh, te patriotyczno - spermkowato - architektoniczne skojarzenia... Polska, Chopin, wierzba, wiklina, plecionka, koszyczek, święconka, wschodnie okienko, Zosieńka, ułan, piłkarz, sperma, zdzira... (Ja pierdolę - idzie to w jakiś charakteryzujący wiersz - no, nie poemat, bo na takie formy nazbyt leniwy jestem) Tak to jakoś idzie... Jak to budowali, no to trzeba było trochę robót ziemnych... To jest Warszawa. Jezu - ile tam jeszcze kości ludzkich znaleźli, tylko że stare, nie z ludzi z chińskim nietoperzem (czy łuskowcem, czy cywetą - niepotrzebne skreślić), tylko po hitlerowskiej rzezi... I co - pobawiłeś się, napracowałeś się... Sorry, kurwa; zwinie się kostnicę, przyjedzie gwiazda... Będzie się działo... Tylko że w Bielańskim już podobno nie skrobią... Warszawa, miasto na cmentarzu... No, ale co mamy robić? Cafe Fogg działała na świeżych trupach... Jesienne róże... Tak to jest, proszę pana... A kto żyw, temu stoi... I mimo wszystko jesteśmy, choć dzisiejsze ulice powiadają, że popierdoliliśmy sprawę... Ale ja to już dawno wiedziałem...
Oni nie różnią się od komunistów - stare kości trzeba zrównać ziemią - a "świeże groby zawsze wzruszą, niezależnie gdzie kopane" a potem pies to jebał - byle by na łapu capu - stał stadion dla Narodu dumnych polaczków...
UsuńWiesz co, nie, to jest po prostu życie. My żyjemy, śmierć nie jest więc naszym doświadczeniem, no bo żyjemy... Komuniści, nie komuniści... Zabiera się trupy, przychodzą baby z miotłami - baby to zresztą mniejsze beksy od nas, tyle że my się bardziej kryjemy, zazwyczaj, i pewnie też dlatego krócej żyjemy... Toczy się życie, które chce konsumować, bawić się, zarabiać pieniądze, ciupciać... Kto żyw, chce radości...
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się teraz, jak kiedyś Agnieszka Osiecka opowiadała historyjkę z Warszawy, tej jeszcze całkowicie w ruinach... Na pobojowisku odradzało się życie: jakieś garkuchnie, tu jakiś zakurzony dancing... No i też kino powstało, pierwsze. Rozreklamowano film, radziecki wprawdzie, ale dobra, na bezrybiu i rak ryba... "Lew". Ludziska pomyśleli, że idzie o lwa, co to straszy, ma kły, ryczy... Spragnieni egzotycznej sensacji pobiegli przez gruzy i ponad prowizorycznymi cmentarzami przed ekran... Zapłacili, uczciwie, a jakże, i wlepili spragnione gały w ekran. Zaczął się film. "Lew". Łąka. I nagle po łące biegnie jakiś brodacz w rubaszce. Istotnie. Lew. Tyle że Tołstoj... Oczywiście publika zaraz wyszła, bo wolała się w tych okolicznościach napić... Ale i tak się rzecz udała, bo się zrujnowana Warszawa pokładała ze śmiechu... I tak się idzie przez śmiech ku jakiejś normalności, na ile się da, oczywiście...