raport tygodniowy
Robię od roku tygodniowe raporty pracy.
5-11.04, 12-18.04, 19-25.04, 26.04-02.05 itd.
Często zaczynam to robić już w poniedziałek, ale najczęściej w piątek przed wysyłką tych bzdetów do ministerstwa. Oczywiście na początku mnie to stresowało – rozpisywałem się o każdej rozmowie i każdym wysłanym mejlu. Były naciski na szczegółowość – która miała zaklinować urzędniczą machinę. Tyle, że machina od początku miała to w dupie. Więc z czasem zaczęliśmy pisać tylko hasła. Proces w toku. Zawsze mnie to bawi. Ogólnik z dupy i banał – to jest masło orzechowe tego skrawka Świata…
Ale nie to mnie gnębi.
Ta forma zapisu czasu – liczenia jego upływu staje się powoli dla mnie zmorą. Ja wszystko liczę, ale po swojemu, zgodnie z wewnętrznym czasomierzem. Tak jak ja coś odbieram lub czuję. Narzucony system tabel rozliczeniowych – jest jak kula u szyi. Nigdy nie uciekał mi tak szybko i bezproduktywnie czas – jak obecnie, kiedy zeznaję na piśmie każdy dzień. Mam wrażenie jakbym budził się rano w poniedziałek i opisywał okres 5-11, we wtorek 12-18, w środę 19-25, a w czwartek już kolejny i kolejny miesiąc.
Mam wrażenie jakby przez te wyliczenia – niechciany dziennik tych samych aktywności – procesu w toku – mój czas skurczył się lub skompresował. Miesiąc trwa nie trzydzieści, a ledwo kilka dni. Nie ma czasu by odetchnąć w zapomnieniu jak kiedyś – kiedy można było spędzić czas bez odmierzania – albo odmierzać go na swoich zasadach. Na łące na trawie, patrząc jak mrówki formują pododdziały aby wykraść Ci coś koszyka lub przynajmniej pożywić się okruchami, beztrosko niedojedzonej bułeczki…
Komentarze
Prześlij komentarz