16 lat
Co to za rok, rok za rokiem... Kiedy, jak, dokąd on zleciał ten czas, nasz kolejny roczek razem? Gdzieś spoglądamy sobie w oczy, moje nieznane i Twoje naiwnie brązowe...
Jak co roku, nie znam odpowiedzi i to naprawdę mnie przeraża, zwłaszcza to przyspieszenie czasoprzestrzeni. Stare czasy, zdają się być już odległe i spłaszczone... A ten rok na dobre zaczyna się od tragedii. Ktoś nam bliski, wyskakuje w dół i nie ma powrotu. Jesteśmy zdewastowani! Nasza mała bezpieczna, starzejąca się grupka kolegów, a nawet przyjaciół rozpada się. Bezpieczny świat, stabilizacja - leci na łeb.
Zaraz po tym wydarzeniu. Po pogrzebie. Ruszamy w Świat, wszystko było już zaplanowane wcześniej, trudno nie jechać - nie mamy ochoty tu zostawać. Podroż jest ucieczką od rozpaczy. Przemierzamy kawał Islandii. Filmy po klatkowe - ukazują nasz pęd i zmieniający się krajobraz życia. Śniegi i deszcze, słońce i chmury, góry i doliny, skały i lodowce, rzeki i wodospady - piękny Świat. W sam raz na gram rozpaczy i łyżeczkę łez.
Po Islandii i kilku godzinach w domu lądujemy w Kopenhadze, pięknym, martwym mieście - nie mającym w sobie nic z iskierki życia, tlącej się w Reykjaviku. To tylko przystanek na naszej drodze do Azji. Lecimy do Chin, zachwyca nas Szanghaj i jego piękne panoramy - dwa Światy wpatrzone w siebie z pogardą. Dostojny Pudong i klasycznie historyczny Bund, przedzielone na pół rzeką Huangpu. Miasto które zachwyca. Zielone, kwieciste - pełne życia i piękna. Pełne kontrastów, które bywają bolesne. Pełne zachwycających sekretów i tajnych miejsc. Takich o których powiedzą ci tylko miejscowi w trakcie spontanicznej sesji masażu, tuż przed północą w bogatej bankowej dzielnicy. A kiedy już masz rozpiskę sekretów tego miasta, możesz spokojnie pozować do zdjęć - zadziwionych Chińczyków, spotkaniem w tym miejscu Europejczyków. Mieszkańcy Szanghaju bez najmniejszych oporów każą ci robić sobie z nimi dziesiątki selfiaków. Taki jest Szanghaj i jego okolice. Ale to miasto całkiem niespodziewanie zostawia w nas jeszcze coś, coś co jest tęsknotą, coś co jest nieopisywalne, koi nasz ból i tworzy nowy rodzaj relacji interpersonalnej, całkiem niespodziewanej i nieoczekiwanej troski...
A potem jest tylko Polska. Rok leci na marszach i tęsknocie - tak za wariatem, który postanowił wyskoczyć, jak i za Szanghajem, który nas zaskoczył. Maszerujemy w Łodzi, Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu i Bydgoszczy. Lubimy ten nasz leniwy aktywizm. Nic nie trzeba robić, tylko być. Co za banał. W Poznaniu, bardzo się zbliżamy do naszych drogich Natalii i Żony. Mamy chyba nasz najlepszy rok ever, jeśli chodzi o nasze relacje. Powierzamy sobie sekrety, które zabierzemy do grobowca. Po wielu latach nasza znajomość przeżywa renesans. A tymczasem w domu, gdzie nasz zmarły kolega od kilku lat animował dużą część naszego życia prywatnego - wieje trochę pustką. Nie ma szalonych śniadań, ani obiadków wymyślonych w ciągu piętnastu minut z dupy, poniedziałkowego szwendania się po mieście. Ohhh ile tego było, jak się okazuje bardzo dużo. Często chodzę pod jego oknami i liczę sekundy (jego lotu). Widzę jak wprowadza się nowy lokator i staram się utrwalić w głowie powidok widoku z jego balkonu. Tam było tyle chwil i śmiechu, i planowania z tego piętra, dalekich lotów...
Nowy Świat! To wcale nie jest utopia. To Świat pustki i szans. To ostatnia chwila aby kogoś poznać. Aby faceci w naszym wieku, mieli możliwość poznania nowych ludzi - których od lat nie poznawaliśmy, uznaliśmy bowiem - że nikogo nam w życiu nie potrzeba. Bo nasz mały ład już okrzepł i był bezpieczny. Do czasu, aż ktoś wyłamał w nim zamki. Iluzja prysła. I okazało się, że jesteśmy znów z I' tam gdzie byliśmy dekadę temu. Tylko wtedy nam się jeszcze chciało! A teraz? Dwie stare... i nowe wyzwania - ohhh nie, to się nie uda!
Czego by nie mówić i jak bardzo by nie demonizować zdarzeń z początku 2024 roku, to finalnie obaj z I' wylądowaliśmy u psychiatry. I' ze stanem lękowym zdiagnozowanym i w trakcie farmakologii. A ja próbując się zapisać na jakikolwiek termin na NFZ - z lękami nie zdiagnozowanymi przez specjalistę. Tylko że cierpię na nie od co najmniej 2018 roku. U I' po powrocie z Chin pojawił się tak silny lęk i obniżenie nastroju, że zdając sobie sprawę z twego, że to objawy kliniczne, postanowił nie czekać jak ja, tylko od razu poszedł. Zatem praktycznie na dziś - nie mamy znajomych, którzy by się nie wspomagali chemią. Świat nas przytłoczył i wystraszył oraz wepchnął w spiralę uzależnień. To jest trochę porażka ale nie widać innego ratunku!
Zleciał nam z I' kolejny rok. Rok nowych otwarć i doświadczeń. Rok powrotu do znaczenia czułości, choć chyba jej mamy wciąż za mało. Rok pełen blizn, rok pełen wspaniałych odkryć. Rok łamania tabu, rok wyjścia do ludzi. Wreszcie rok dominującego strachu. Ile tych kontrastów i ile tej niepewności? Czasem aż za dużo. Przeglądam te wszystkie minione lata, we wpisach i zapisach fotograficznych - o kurczę ile myśmy przeszli wspaniałych lat! Jak bardzo się tego nie docenia, kiedy to jest tuż obok - tylko z perspektywy lat widać ile zrobiliśmy razem i ile przeszliśmy razem. Ramię przy ramieniu, nos w nos i usta w usta. Tyle cudownych lat! Czasem myślę, że kompletnie niezasłużonych ale równie często jak klasyczka polskiego parlamentaryzmu, że to nam się kurwa należało...
Wciąż zasypiać i budzić się obok I' jest przyjemnością mojego życia - nie znudzonym rytuałem. Choć najczęściej to on mnie budzi rano, lub odgłos jego kluczy, kiedy wraca z piekarni. Jak pies nauczyłem się tego dźwięku, każdy zestaw kluczy oraz ludzka ręka indywidualnie gra wyciągając klucze. Kiedyś słuchając naszego psa, a potem kota - nauczyłem się wychwytywać ten dźwięk, a teraz jestem jak ten pies - nasłuchuję powrotu miłości...
Co przed nami? Nie wiem! Obaj zmagamy się ze swoimi demonami. Tworzymy plany ale czasem plany tworzą nas, inaczej ścieląc ścieżki, tam gdzie nie chcemy iść. To jest jak wędrówka w górę rwącej rzeki - niby jasny jest cel ale prądy znoszą nas na manowce. Próbujemy się trzymać i przejść kryzysy i pokonać wszystkie katarakty. Ale ta rzeka nie ma źródeł, któregoś dnia ulegniemy jej nurtowi. Ale jeszcze dziś zdaje się że idziemy - kroczek za kroczkiem. Razem jest raźniej, można wesprzeć się na pewnym ramieniu i złapać za dłoń w chwili zwątpienia. Ten rok nie jest najlepszym - choć tyle dobra nam przyniósł. Jesteśmy mocno przygnieceni sprawami dookoła. Tym bardziej cenne jest kroczenie przez straszny Świat razem!
Dziś obchodzimy nasze 16-ste urodziny jako para. Masa czasu za nami, ocean przed nami. Czas oblewać i świętować! Czas to uczcić i szykować się na kolejne wyzwania. Dziś bawimy u naszych przemiłych koleżanek J' i A', które z końcem miesiąca likwidują swój lokal w centrum i przenoszą się gdzieś daleko na obrzeża miasta - to kolejna mała strata... I nasza ostatnia wizyta w miejscu, które też jakoś oswoiło się w naszym życiu...
Na bogato, geograficznie i emocjonalnie. Mocna mieszanka, i ta Wasza piękna miłość, którą podpatruję zauroczony od tylu już lat. Trochę jak taki tato, co się cieszy, że synek kocha i jest kochany... Kurde, a nam już stuka 17 od pierwszych ciężkich zalotów, tak że pełnoletność za pasem... I tak to jest - co dobre często przemyka, jak niedostrzegana i nie zawsze doceniana bezbolesność. A po czasie patrzysz - ale urocza mozaika za nami, całkiem udatnie ułożona...
OdpowiedzUsuńHeh, u nas to ja jestem bułkowym i ja szczękam kluczami o poranku... Stały punkt. I robię te śniadanka z miłosną punktualnością... Ranny ze mnie ptaszek, a ironiczny Franek dodaje - i dzielny jak mój, bo mimo wieku jeszcze oba i o świcie potrafią się podnieść... Coraz bardziej zaskakujące bywają drobne przyjemności...
Trzymajcie się chłopaki, walczcie z demonami, i kochajcie się!! Co dwa serducha, to nie jedno!
Gratuluję i ściskam serdecznie!
Demony są straszliwe! Naprawdę wygrywają ostatnio.
UsuńNa bogato geograficznie i jeszcze się chce więcej!
Dziękuję ci Tato i dziękuję to .... ha ha ha ha.
Ja ranny nie jestem i już nie będę. Demony pochłaniają wszystkie przyjemności poranne!
Dzięki Ci!