17 lat


Przeglądając moje wszystkie przeszłe wpisy, czuję się coraz bardziej przytłoczony, bo za każdym razem starałem się dać z siebie wszystko, ale wraz z upływającym czasem, czuję się coraz mniej pewny, tego czy moje coroczne wypływy (wpisy), mogą jeszcze trzymać jakikolwiek poziom. Jestem przytłoczony tak wieloma czarnymi myślami i tak wieloma sprawami zawodowymi, które zagłuszam chemiczną pigułką przed snem, że powoli zaczynam się gubić, co jest snem a co jawą.

Uff, najgorzej napisać pierwszy akapit! 

Ale do rzeczy, zamiast resume ostatniego roku muszę zacząć od rodziców I', którzy w ostatnim czasie - od końca sierpnia - przysporzyli nam najwięcej zmartwień. To dwie bardzo silne jednostki, choć dawno po rozwodzie to wciąż w jakimś magicznym przyciąganiu sympatii i wsparcia. 

Mama I’ to bardzo niezależna osobowość. Od jakiegoś czasu żaliła się do syna, że ma mroczki przed oczami, silne bóle głowy, zawroty. W przeszłości zdarzało się, że po czasie (cecha rodzinna), informowała nas o tym, że w lesie obok którego mieszka w miasteczku pod miastem, zdarzało się jej upaść i nie mogła sama wstać. Ale w sierpniu wszystkie te zdarzenia zaczęły przechodzić kumulację. Mama dostała napadów nadciśnienia, na które nie chorowała nigdy w życiu, przestała też móc czytać książki i jakiekolwiek teksty - oczywiście I' został poinformowany po dobrym miesiącu od pierwszych objawów - za co chyba pierwszy raz w życiu, opierdolił matkę, ale nie mogę sobie dać za to ręki uciąć. Wyznaczyła sobie sama wizytę u neurologa, ale jej nie doczekała. W pracy poczuła się tak źle, że koleżanki nakazały jej jechać na SOR. Ta 63-letnia kobieta, na ten SOR poszła na pieszo, jakieś dwa kilometry z miejsca pracy. Dlaczego? Bo tak! Bo chciała się przewietrzyć! Tam po wielu godzinach okazało się, że ma udar. Po tygodniu badań wyszło, że ma dziesiątki ognisk mikroudarów i to występujących co najmniej od dwóch lat! Ale po, tym samym tygodniu badań, nie wiadomo było z jakiej przyczyny się one pojawiły. Po powrocie mamy do domu - tydzień później znów pojawiły się objawy wysokiego ciśnienia - w powiatowym szpitalu w Koziej Dupie, po nocy na SOR, lekarze stwierdzili, że jest histeryczką i nie ma co im tu dupy zawracać – pojechała o 19 wieczorem, wyrzucili ją o 7 rano! W zeszły weekend, przyjechała do miasta do umówionego kardiologa - dostała podejrzenie diagnozy - dziura w sercu, powodująca serie mikroudarów. W przyszłym tygodniu czekają ją specjalistyczne badania, przez sondę doprzełykową - bo żadne inne badania serca nic nie wykazały. Jeśli się potwierdzi to podejrzenie kardiolog to za miesiąc możemy stanąć w obliczu bardzo poważanego zabiegu chirurgicznego... Mama I' co prawda zapowiedziała, że w roku swoich 80-tych urodzin zakończy swoim sposobem własny żywot, ale do cholery zostało jej jeszcze 17 lat! 

Ojciec! Sprawa ojca wyszła podczas naszych odwiedzin u mamy I' w szpitalu. Ów 64-letni mężczyzna, opiekujący się swoją popadającą w demencję 94-letnią matką - zataił przed I', że zmaga się z przepukliną, a co więcej chciał iść ją robić dopiero, kiedy przejdzie na emeryturę. Dopiero usilne przekonywanie partnerki i mamy I', nakłoniło go do zmiany decyzji. Właśnie jest po zabiegu, ale nie poszedł on jak z płatka, bo problem został przechodzony i pojawiły się komplikacje - piszę to w dniu 18-go września, obecnie ma w ciele dreny, jutro koło południa idziemy do ojca w odwiedziny. I' tymczasem zajmuje się babcią. Babcia odmawia pomocy poza opieką ojca i wnuka i obaj ci kolesie nie potrafią przekonać matki/babki do realnej pomocy profesjonalisty - tylko tym tłumaczymy to utajenie przez tatę informacji o chorobie. Wszystko zatem na raz matka i ojciec! I' jest zdewastowany! 

Ale wróćmy do naszych podsumowań jak nam minął rok. W niecałe trzy tygodnie od wpisu z okazji 16-stej rocznicy wyjechaliśmy na Tajwan i Okinawę. Okinawa to miejsce zachwycające - to była nasza trzecia wizyta w Japonii. Cudownie! Było tam wszystko co kocham w tym kraju, plus moc kwiatów, ocean i piękny park narodowy Yanbaru. Tajwan z wielkim i malowniczo położonym między górami Taipei, z jego nocnym życiem, z setkami znakomitych street foodów jak z ekranu Dicovery Chanel, z bogatą dzielnicą gejowską, pełną otwartych i uśmiechniętych ludzi - totalne przeciwieństwo Chin, gdzie geje zdają się żyć trochę jak karaluchy, pod wykładziną w mroku - swoją otwartością i gościnnością Tajwan zachwyca i zadziwia. Poznaliśmy tam wspaniałych ludzi! Zjechaliśmy całe zachodnie wybrzeże, wjechaliśmy w wysokie góry Tajwanu, choć nie próbowaliśmy w zdobywaniu Yu Shan, blisko 4000-tysięcznego najwyższego szczytu kraju. Choć korciło mnie to I’ powiedział, że po jego trupie. Ale za to spędziliśmy trzy dni w Alishan, zobaczyliśmy gęsty las cyprysów olbrzymich z rodziny sekwojowatych - wrażenie niesamowite, i zjechaliśmy magiczną górską kolejką wybudowaną na początku XX w., w czasie kiedy Tajwan był częścią Japonii. To jedna z bardziej niesamowitych atrakcji zjazd z chłodnego wysokiego lasu mglistego, przez tunele i mosty zboczem gór, aż do tropików i upału świata znajdującego się na dole… Zobaczyliśmy też największy Pride w Azji, jaki odbywał się w Taipei. A na samym końcu, pojechaliśmy na malowniczy wschód wyspy do Hualien, poczuć smak zamkniętego po trzęsieniu ziemi największego parku narodowego Tajwanu jakim jest Taroko. Wyprawa na Tajwan totalnie zmienia perspektywę patrzenia na kwestie polityczną. Tajwan to stare Chiny! To tradycyjne Chiny, pełne świątyń i magicznych obrządków, tańczących demonów i palących się kadzideł oraz strzelających ogni i petard rytualnych. Bardzo ciekawa kultura broniąca swojej niezależności…

Po powrocie z Tajwanu gdzie w sumie siedzieliśmy prawie miesiąc, pod koniec stycznia wyjechaliśmy na dwa tygodnie do Chin. Zwiedziliśmy Szanghaj, potem w 4h pociągiem dostaliśmy do Pekinu (odległość 1200 km) - przejazd chińską szybką koleją jest imponujący. Pekin mroczny i zimny, ale mur chiński zachwyca. Potem polecieliśmy do dawnego Kantonu gdzie z zimy zrobiła się wiosna. A mandarynki rosły na drzewkach stojących prawie przy każdym wejściu. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie Air China. Znakomite linie! Następnie pojechaliśmy do Nankinu - który ktoś nam bardzo chciał pokazać. W zeszłym roku kiedy byliśmy pierwszy raz w Chinach, coś sprawiło, że spojrzeliśmy na ten kraj zupełnie z innej perspektywy. O dziwo to coś, ta emocja się utrzymała i później stała się impulsem do spędzenia tych dwóch tygodni w Chinach i dalej jest coś na rzeczy… Bardzo się zliberalizowaliśmy! Bardzo! Ostatnim punktem był powrót do Szanghaju i z którego lecieliśmy do domu… I znów nie chcieliśmy wracać, teraz już bardzo, bardzo...

Późną wiosną wraz z naszymi przyjaciółmi, polecieliśmy do Neapolu i na Wybrzeże Amalfijskie. Sześć osób to nie jest najłatwiejszy układ. Ale Neapol wspaniały, brudny i chaotyczny, ale tani i relaksujący. Walające się śmieci traktowałem jako coś naturalnego. Tymczasem w wybrzeżu amalfijskim - willa z widokiem na morze… Cudownie i te piękne miasteczka i te serpentyny - tylko kierowca był zmordowany tym wszystkim. Południe szalone ale wyciszające.

W lato polecieliśmy do Mediolanu, po drodze zwiedzając urocze Bergamo, piękną Veronę, w której się można zakochać i cudownych wodach lodowatej Adygi.  Zobaczyliśmy niepokojącą Genuę z jej rozpalonymi do temperatury smażenia plażami, oraz wspaniałe i relaksujące Como i miasteczko i jezioro i całą resztę dookoła - wspaniałe miejsce. Uwielbiam Włochy choć się nie zachwycam nimi na zabój. Do Włoch polecieliśmy z naszym młodziutkim przyjacielem L’.

Ostatnim z naszych tegorocznych wypadów była Praga. Jak policzyłem to był mój siódmy raz wraz w tym mieście. I pomimo rosnącej liczby moich podróży - Praga mnie tym bardziej zachwyciła oraz chłopaków. Obok I' pojechał z nami ponownie L’. To była czysta przyjemności, móc zobaczyć te same i ciut nowe miejsca. Praga robi się drogim miastem, ale bardzo świadomym tego co posiada, swojego dziedzictwa, śladów jakie odcisnęły na niej przeszłe czasy i wielkiego historycznego fartu. Nie ma się co wstydzić - to nie jest Trzeci Świat, a porównując nawet do niektórych włoskich miast - mogą się naprawdę schować wobec ogromu i jakości tego co pokazują nasi południowi sąsiedzi. Nie tylko dla tego warto wracać do Pragi, że towarzyszyli mi cudowni I' & L' ale dlatego, że w tej turystycznej mekce, zawsze można znaleźć miejsce dla siebie, poza utartym szlakiem. Nie mamy w Polsce podobnego miasta - może jakieś namiastki, ale bez porównania z ogromem i mocą czeskiej stolicy.

I zaraz po powrocie z Czech, zaczęły się problemy z mamą i tatą I'. Dzieje się! Pamiętam jak w zeszłym roku pisałem, że faceci w naszym wieku nie są już zdolni do poznawania nowych ludzi - że to się nie uda. Wtedy już poczyniłem pierwsze kroki do wyjścia z łupiny bezpieczeństwa, bo inaczej bym oszalał po śmierci M'. I okazało się, że nam wychodzi. Zresztą rok 2024 był w ogóle bardzo dobrym czasem do całkowitego odmłodzenia naszych szeregów towarzyskich. Część naszych znajomych rówieśników troszkę z nas kpi, że próbujemy się odmłodzić. Kupiliśmy sobie nawet Labubu pod wpływem intensywnej młodości. Mamy chyba te lekkie zgryźliwości w dupie, czujemy się dużo lepiej pośród ludzi z nadzieją na przyszłość niż pośród smęcących 40-latków. Mam wrażenie, że przez cały zeszły rok siadaliśmy w naszej ukochanej kafejce w centrum miasta - nawet nie po to by gadać, a czerpać energię jak wampiry energetyczne.

Z powodu bardzo licznych wyjazdów - nie byliśmy w tym roku prawie na żadnym marszu równości. Jedynie co zahaczyliśmy to Warszawa, ale też na szybko. I' wtedy opiekował się babcią, bo ojciec co roku wyjeżdża w czerwcu na urlop. Więc po kilku godzinach zawinął się na pociąg do domu, a ja zostałem troszkę sam, choć niby ze znajomymi. Strasznie żałuję Łodzi i Poznania. Nie zobaczyliśmy dziewczyn, naszych kochanych poznaniaczek. Nie odebrałem też wódki, którą wygrałem w zakładzie na instagramie z gejem z Bydgoszczy, z którym poznaliśmy się w Pozku. Oby nie zapomniał! Zakład był o to, kto wygra wybory w USA. Wygrałem!

No i jakoś tak się to kula wszystko, czasem kulawo, a czasem ogniście. Gdzieś po Świecie rzucamy nasze stare i nieatrakcyjne ciała, ale czasem ktoś puści oko i znów czujemy cień młodości. Świat nie okazuje się taki zły jeśli się przed nim nie chować. Uśmiechem rozbijamy niepewność, charakterem zabijam(y) okazje. Tak się złożyliśmy razem i jakoś te nierówne i niedopasowane płaszczyzny się zespoliły poprzez tarcie i lejące się iskry i płomień...

Napisał do mnie ostatnio znajomy, a kiedy mu powiedziałem - 17 lat razem - odparł, że jesteśmy jak stare dobre małżeństwo. I lekko się zafrasowałem - to chyba nie jest dobrze? I zaraz się zaśmiałem - to spróbuj wejść w nasze buty! Jesteśmy starym dobrym małżeństwem no fakt, metryka wskazuje, nie ma ucieczki! Ale te nasze płaszczyzny są wciąż niedotarte do ideału - tam gdzie iskrzy i lecą wciąż wióry, tam nikt nie wychodzi cały. Może poza nami - bo lubimy ten nasz nieprzewidywalny charakter. Patologia czasem powie ktoś postronny. No nie jest słodko jak w bajce. Ale gdyby nie te wyboje - już pewnie dawno by nas nie było. Bez energii nie ma relacji! A w nas się ona jeszcze tli.

Choć przyznam szczerze przez ostatni miesiąc tej energii nie mamy wcale przytłoczeni sytuacją i niepewnością - nawet nie czuję flow do pisania. Mam zjazd! Ale nawet w tych czarnych chwilach - dopisuje nam humor, I' wyniósł go z domu, ja nie mam pojęcia skąd? Dla większości naszych bliskich z wyboru - wspólne żartowanie w szpitalu z mamą z jej choroby, czy szybszego przejęcia jej majątku byłoby dla większości przekroczeniem granicy. Ale I' wyszedł z domu w którym dramaty trzeba obśmiać - bo to lepsze niż płacz bo i tak jesteśmy przecież bezradni... Ból się nosi w sobie!

I jakoś tak stuknęło nam 17 lat razem. Nie wiem kiedy - serio, nie pozuję, pojęcia nie mam! Dziś jeszcze przed nami wizyta u taty I'. A potem obchody! Bo nam się też coś należy! Wino i mięsiwo, i tańce i hulańce. Ile nam zostało jeszcze tego czasu na tym nieskończonym oceanie? Nigdy nie dopłyniemy do drugiego brzegu w tych naszych łupinkach istnienia. A już nie wierzę w to, że jesteśmy niezatapialni. Oby tylko łupinka zechciała nas jeszcze ponieść i oby był tylko lekki wiatr - a nie ciągły sztorm. Idziemy się bawić i poznawać smaki Argentyny. Potem może jakiś klub? Hm? Czemu nie - stare dupy lubią czasem tańczyć...









Media:
Mina - L'amore vero (Official Video)



Komentarze

Popularne posty