o tym czego nie widziałem...
Mąż wylądował na tydzień w
Norwegii, a w zasadzie to dopłynął do Szwecji, a potem dojechał do krainy
wikingów. Norwegia z opowieści I’ jest piękna – krajobrazy i natura zapierają
dech w piersiach. Wodospady, strzeliste góry, jałowe równiny, fiordy, rzeki, miasteczka
wtulone między to wszystko – sprawią wrażenie bajkowej krainy. Nie dziwota, że
tamtejsi, pradawni mieszkańcy kochali tą naturę i czuli względem niej boski respekt.
Dziś, kiedy człowiek ją ujarzmił – wydrążył wielokilometrowe tunele pod górami
i przesadził wielgachne mosty nad wielkimi fiordami – utraciła wiele ze swej
grozy i nadnaturalności – a bogowie umarli.
Niefajnym aspektem wyjazdu
zorganizowanego było spędzanie 30 minut przy każdej atrakcji. Zatem jak to
zwykle robimy z I’ – zabrakło mu (ja się
nie załapałem na ten wyjazd) złapania kontaktu z tym, co widział. Oslo
wydało się zimnym i nieprzystępnym miastem – które I’ porównał, wrażeniowo z
Wiedniem. Oba miasta zdały się być duże jak na skalę swoich krajów i zupełnie nieludzkie
– uporządkowane do granic możliwości i ziejące pustką. W Oslo byli trzykrotnie,
jednak tylko raz w celu zobaczenia miasta (centrum, ciekawy park rzeźb nagich
postaci, pałac królewski), pozostałe dwie wizyty to był skansen na obrzeżach i
idiotyczna skocznia narciarska z panoramą norweskiej stolicy. Niestety z tak
krótkiego czasu pozostaje tylko wrażenie. Nawet noclegi mieli poza Oslo, bo
taniej – choć akurat Drammen – wydało się całkiem przytulnym miasteczkiem.
Dużo lepiej zaprezentowało się
Bergen – ostatnie z wielkich miast Norwegii, które było na trasie, malownicze i
kipiące street artem. Tam I’ chciałby wrócić na dłużej niż 30 minut. Oczywiście
wjechali na słynną górkę widokową, zwiedzili słynne miasteczko portowe i
dostali nawet chwilę wolnego czasu. Potem była już tylko natura. I urokliwe
miasteczko Loen – nad którym latali paralotniarze – I’ po kolacji, nie mógł
oderwać wzroku od tych ludzkich para-ptaków, szybujących między szczytami gór,
a doliną miasteczka.
Przewodnik w autobusie cały czas
gadał – co było chwilami nieznośne. O Norwegach, Szwedach i Duńczykach –
ciekawe narody. Choć w umyśle I’ zrodziła się myśl, że Norwegowie są lekkimi
hipokrytami – chcą na przykład wprowadzić zakaz wycinki drzew, podobnie jak
Szwecja – ale promować budownictwo drewniane w obu krajach. Skąd zatem będzie
to drzewo? Takich historii od przewodnika był kilka… I’ stwierdził, że nie
mógłbym mieszkać w Norwegii – ja, który ceni totalną prywatność – niemogący żyć
bez zasłoniętych okien itd. Podobno Norwegowie – ich nie zasłaniają (nic nie
zasłaniają) – by pokazywać, że ich życie jest transparentne i nic nie ukrywają.
Były jeszcze wykłady o seksualności Skandynawów, o ich podejściu do pieniędzy,
o tym jak Szwedzi lubią się obnosić z swoim majątkiem, a Norwegowie nie, oraz
że Duńczycy uwielbiają szpanować noszeniem drogich marek ubrań czy biżuterii.
Zatem jak ktoś w Norwegii nosi jakieś drogie rzeczy i widać ich metkę – to na
bank Duńczyk… Takie uroki wyjazdu zorganizowanego…
Ostatnią materią było jedzenie.
Za dodatkową opłatę około 150pln Rainbow oferował obiad (każdy za 150)!
Pierwotni wycieczkowicze wykupili tą opcję – wiec, kiedy I’ wskoczył na jedno
wolne miejsce – obiady były już opłacone. Aby lepiej zrozumieć wagę tego
posiłku należy pamiętać, że na objazdówce – grupa wstawała około 6 rano, by
zjeść śniadanie zwykle szwedzki stół i był to posiłek bez dodatkowych opłat –
zatem I’ i jego kompan jedli trzy śniadania, a kolejny (extra płatny obiad) był
około godziny 21, zwykle po przejechaniu od 300 do 800 kilometrów. Ale obiady okazały
się porażką – poza bodaj jednym hotelikiem – wyglądały mniej więcej
następująco: 3 krakersy z rybą, potem 3 kartofle, kawałek grillowanego mięsa
nie większy niż kciuk, i kilka warzyw ułożonych ozdobnie, pomiędzy białą pustką
talerza. Chłopaki były wściekłe. Chcieli nawet iść do KFCN (szkoda, że nie poszli,
bo bym się dowiedział, co to jest), a hot dog w przydrożnym street food barze kosztował
69 koron – więc obaj uznali, że 30PLN na bułę z parówą wydawać nie będą! A ja
się dziwiłem, że w lotniczym PKS’ie na Islandię wielu polskich pasażerów w
bagażu podręcznym wiozło pęta kiełby i nawet ją konsumowali…
I’ przywiózł do domu kilka piw
Friaren Pilsner Geiranger Bryggeri z regionalnego browaru, ale bez szału. Dobre
wafelki w czekoladzie w stylu polskiego WW (podobnie pakowane w żółty papierek)
Kvikk Lunsj, znakomity dziwaczny ser o smaku karmelu: Gudbrandsdalsost Orginal
G35 oraz równie dobrą jagnięcą suszoną wędlinę Fenalår. Miał być łoś ale nikomu nie
smakował – poza tym czytamy składy – na opakowaniu łoś, a w składzie 15% łosia,
85% świni – zatem nie kupujemy podróby! I jakieś całkiem um-um zwijane rogaliki
– ale nie wiem czy to nie ze Szwecji o nazwie Gifflar.
I tyle z nie moich opowieści… (ja się nie załapałem na ten wyjazd).
Z tymi drzewami to raczej chodzi o problem wylesiania wielkich obszarów na świecie, co wiąże się i będzie wiązać z polityką wobec krajów, które dewastują swoje środowisko. Na przykład chyba do 2025 roku mają z tamtejszych rynków zniknąć produkty zawierające olej palmowy, i takie tam... To podobnie jak w przypadku praw człowieka. Jeśli np. w Polsce są strefy wolne od LGBT, to się te strefy mogą pożegnać z kasą z funduszy norweskich...
OdpowiedzUsuńAle to mają odejść od tradycyjnego budownictwa opartego na drewnie? Ja to raczej zrozumiałem, tak że odchodzą od wycinki własnej i zaczynają kupować (jeszcze więcej) z Rosji, która jest największym eksporterem drewna do Skandynawii...
UsuńNie odejdą, bo to najbardziej ekologiczne budownictwo - budulec z odnawialnego źródła, bez zostawiania węglowych śladów, bo węgiel pozostaje uwięziony w drewienku, budulec poza tym trwały, a budynki łatwo ogrzać, i tanio. I ja wiem, czy tak będą odchodzić od wycinki własnej? Ja to traktuję jako takie ekologiczne tkliwe marzycielstwo. A przecież wycinka to nie problem, o ile prowadzona jest z głową. Ważne, żeby ciąć i żeby jednocześnie trwał las. W Norwegii większość lasów to prywatna własność. To w wielu przypadkach takie przemyślane, uporządkowane uprawy leśne, których eksploatacja obwarowana jest rozmaitymi wyśrubowanymi normami. Tnie się las, i rośnie las, z którego można nawet budować, jak się okazuje, wysokościowce. Norwegia kupuje, ale też i sprzedaje. I z lasem jest jak z ludzkością. Umie trwać, choć poszczególne osobniki tego złożonego organizmu ciągle odpadają. Wprawdzie jedni drugich czasem starają się wyciąć w pień, bywa że z sukcesami, ale, przy zachowaniu rozsądku, nie musimy tak od razu wyginąć... Bardziej boję się o północne lasy, mając na względzie zmiany klimatu. Tu akurat wycinka nie ma zbyt wiele do rzeczy. Bo generalnie płucami ziemi są jej oceany, a nie kępki zieleni, jak sądzą panie od nauczania początkowego, bowiem owa zieleń to bardziej działa na zasadzie: Maciek zrobił, Maciek zjadł...:) Wszystko jedno czy będą czy nie, jak będziemy truć, to wszystko padnie. Więc lepiej sobie trochę uciąć, niż palić, jak to się dzieje za sprawą pazernego człowieka w tropikach. Niestety, im cieplej, tym łatwiej też inne obszary wpadają w kleszcze samozapłonu... Jak Syberyjska tajga.
OdpowiedzUsuńNo i ile taka Norwegia zje, z ludnością, która raptem mogłaby zapełnić ledwie jedną nieprzesadnie wielką metropolię... Mało ich tam, ale mają dużo kasy, dzięki której ocalili już trochę deszczowego zalesienia tu i ówdzie.