Burke Shelley 1950-2022
Wczoraj przeczytałem w jakiejś muzycznej prasie wywiad z Burkiem Shelley, a potem w ostaniem akapicie info, że więcej o grupie Budgie i zmarłym na początku roku wokaliście w wydaniu papierowym gazety. Znów coś przegapiłem?
Poczułem jak smutek przecina mi serce. W sumie nikt o Shelleyu w polskich mediach nie wspomniał na tyle głośno aby przebiło się to do mejnstrimu, a szkoda, Budgie był bardzo popularnym do końca lat 80-tych w Polsce zespołem. Zresztą wyjątkowo niedocenionym na świecie, ale o ogromnych wpływach na muzykę rockową.
Sam Shelley był uznanym kompozytorem, wokalistą i basistą (tzw. świerszczem). Kariera zespołu się jednak załamała i w 1988 zakończył on działalność. Po latach Budgie reaktywował się jeszcze na chwilę by wydać w 2006 roku swój ostatni album z którego pochodzi utwór dzisiejszej notki. Po 2010 roku stan zdrowia Burke Shelleya nie pozwolił mu już więcej śpiewać - grywał czasem na basie z kumplem w barze w rodzinnym Cardiff.
Budgie jest kopalnią świetnych pomysłów muzycznych aż dziw, że ten zespół nie zrobił mega kariery. Od połowy lat 90-tych Burkeowi zaczęło się powoli odklejać - doznał silnego nawrócenia chrześcijańskiego, a pod koniec życia był mocno ksenofobicznym - zarośniętym dziadem, wyglądającym jak menel. Ale był też geniuszem i z pewnością tkwiła w nim bliska mi muzyczna wrażliwość - która miała duży wpływ na mój gust i postrzeganie muzyki.
Media:
Budgie — Captain
Komentarze
Prześlij komentarz