ROK 24-Y NOWEGO WIEKU
Rok 2024 chciałbym nazwać wspaniałym, bo ma takie cechy. Ale jest to przede wszystkim rok tragedii i śmierci bliskiej mi osoby. Z którą za jego życia częściej darłem koty niż miłość - ale brak jego codziennej pogody i animacji jaką wnosił w nasze życie - okazał się o wiele bardziej bolesny niż się tego kiedykolwiek spodziewałem. Dlatego nie mogę nazwać tego roku wspaniałym - bo pustka jest ogromna i nie ma żadnej hałdy aby ją zasypać. Nie udało się to z komercją i podróżami. Nie daje się to wyparciem, które stosują już praktycznie wszyscy dookoła. Nie udało się to wzmożoną seksualnością. Dziura jest dziurą i choć nie mam na twarzy smutku czy łez to jestem rozbity. Bo nie każdemu w życiu ufam - bardzo niewielu osobom. Dlatego ta śmierć jest tak bardzo osobista, bo jakbym stracił część siebie - i nie chcę nikomu już tego dawać... A obojętność moich bliskich, ich znieczulica i wyparcie - sprawiają, że tym bardziej mam ochotę się wycofać z większości międzyludzkich - emocjonalnych interakcji...
Rok 2024 to najbardziej podróżniczy z naszych wspólnych z I' lat i w ogóle w całym naszym życiu. Ponad 60 dni spędziliśmy w podróżach - a doliczając jeszcze te krajowe i służbowe będzie tego pod 100. Niesamowicie to wszystko wyszło. Rok zaczął się pod koniec lutego wspaniałym i trzecim w moim życiu koncertem Depeche Mode, też po raz trzeci w Atlas Arenie. Co za uczucie jedności w tłumie - spocony ścisk i jeden okrzyk zachwytu. Zawsze mam w głowie żeby nie panikować - bo w oceanie ludzi ciężko jest płynąć. Koncert wspaniały, trasa wspaniała, emocje niesamowite.
W marcu wróciliśmy do Katowic na odwołany rok wcześniej queerowy event, stand up jednej z laureatek RuPaul Drag Race Sashy Velour - i choć widownia nie dopisała - po perypetiach ze zmianą terminów itd., i jeszcze w przededniu Wielkanocy - to było bardzo miłe przedstawienie. Emocjonalne i pełne pozytywnej energii. I znów ten Śląsk - tajemniczy acz ciekawy, szorstki choć pełen pozytywnych ludzi...
Wracaliśmy już na święta do domu - dla eventu zrezygnowaliśmy z wyjazdu do mamy i babci I', co robiliśmy od lat. W pierwszy dzień po śniadaniu z moim ojcem, poszliśmy pić wino ze znajomymi, to była wspaniała noc... Tej nocy zabił się M'. Ale tego dowiemy się dopiero za cztery dni. Poniedziałek spędziliśmy z naszą wieloletnią przyjaciółką K' i jej chłopakiem - dopinaliśmy ostatnie elementy wyjazdu na Islandię. To był jakiś cud, że udało się dowiedzieć o pogrzebie i pojechać na ów na głuchą wieś na pograniczu Świętokrzyskiego, Mazowieckiego i Łódzkiego, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie zdążyłem ochłonąć...
...a już pędziliśmy autostradą na Chopina-er-port. Lądowanie opóźnionego Wizzair w Keflawiku umilił nam tryskający lawą wulkan - niby na wyciągnięcie ręki - cudowny widok. Ta Islandia naprawdę się udała - zjechaliśmy całe południe aż do Stokksnes, Złoty Krąg, powłóczyliśmy się trochę w kierunku interioru, wreszcie objechaliśmy półwysep Snæfellsnes - ale uwagę przyciągnęły Fiordy Północne - może kiedyś je podbijemy. W jednym z miasteczek półwyspu spotkaliśmy młodego Polaka - sprzedawcę w barze przy drodze. Islandczyka jak się okazało o polskich korzeniach - który dla babci w Polsce nauczył się ojczystego języka rodziców... Oczywiście nie mogło się obyć bez próby podjechania pod system aktywnych wulkanów na masywie Fagradalsfjall, co prawda pod wulkan nie zdecydowaliśmy się podchodzić, ale co zobaczyliśmy na półwyspie Reykjanes to już nasze...
Tuż po powrocie z Islandii - wylatywaliśmy do Chin przez Kopenhagę. Chiny to był prezent niespodzianka od I' dla mnie! Kopenhaga w porównaniu nawet do Reykjaviku zrobiła na nas dość ponure wrażenie - jako snobistyczne i puste miasto - bez życia z jakąś emocją, ale nie wiem jaką - nie pozytywną. Z jakimiś napuszeniem - zupełnie niepotrzebnym. Chiny zaś nas przytłoczyły - Szanghaj, w którym głównie spędziliśmy kolejne dwa tygodnie jest miastem ogromnym. Chiny zaś są krajem policyjnym. Ale po pierwszym tygodniu tego doświadczenia - bytności z chińczykami - troszkę rozumiałem skąd taka potrzeba kontroli. Chiny są ogromne. Ich rozwój jest przytłaczający i fascynujący. A z drugiej strony moc zieleni w samym Szanghaju czy ilość kwiatów - jest oszałamiająca. Po tygodniu czułem się w pełni bezpiecznie. W Chinach poznaliśmy fajnych ludzi. Niektórzy zawrócili nam w głowie, a niektórym zawróciliśmy my - szczególnie tym dzieciakom i dorosłym, którzy chcieli sobie zrobić z nami fotki z powodu koloru naszej skóry. Chiny mają bardzo wiele do zaoferowania i na pewno będziemy chcieli tam wrócić. A jednak o dziwo nie dla chińskiej kuchni - zwłaszcza tej ulicznej w mieście - jest bardzo ciężka i pływająca w tłuszczu. Restauracje za to oferowały znakomite smaki. Chińscy geje żyją pod pręgierzem niemoralnych zachowań - to znaczy jeśli złapią cię w trakcie łapanki lub najazdu policji na klub to płacisz mandat za przebywanie w niemoralnym przybytku, a jak nie daj bosh we włosach wykryją śladowe ilości narkotyków to mandat rażąco wzrasta. A jak jesteś z zagranicy dostajesz wilczy bilet po takiej wpadce - chyba że masz wypchany portfel. W związku z sytuacją geje umawiają się przez tajne czaty - w taki sposób wskazują klub, który w dany weekend będzie robił imprezę. A jak pójdziecie tam gdzie tej imprezy nie ma, będzie mieć szansę, aby cały klub był tylko dla was lub ewentualnie poznacie psa... Tak to będzie wasz jedyny kompan na całą salę i noc! Prawie cały kwiecień spędziliśmy w podróży. Wróciliśmy po majówce.
Po powrocie z Chin psychiczne załamanie przeszedł I'. Wtedy poszedł po pomoc do specjalisty, który ustawił mu leki tak aby wreszcie mógł zacząć funkcjonować. I' poradził mi abym koniecznie też się zapisał do lekarza z moimi problemami lękowymi. Wciąż nie podjąłem decyzji co powinienem zrobić.
Maj i czerwiec zszedł nam jak zwykle na marszach równości - to wieloletnia już tradycja. Poszliśmy w Łodzi, Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Ten ostatni był ja zwykle miejscem spotkania naszych drogich przyjaciółek Natalii Oreiro (świętej pamięci blogerki) i jej Żony. Poznany na Insta znajomy z Bydgoszczy, z którym przegrałem zakład polityczny - zaprosił nas na marsz w Bydgoszczy, którego termin wypadał nietypowo, bo w połowie sierpnia. Zdecydowaliśmy się na wyjazd - nie widziałem nigdy na oczy Bydgoszczy. I w sumie bardzo się nam podobało - zostaliśmy zaopiekowani i dzięki temu mogliśmy choć odrobinę poczuć klimat tego niewielkiego ośrodka, który przypominał mi trochę klimatem mix Płocka z Poznaniem. W drodze do Bydgoszczy dowiedziałem się, że zmarł mój dawny znajomy i bliski, poeta Andrzej Strąk - w sierpniowym depresyjnym słońcu przemijającego lata musiałem pożegnać jedną z najbliższych mi kiedyś osób - wobec której mam też swoje poczucie winy, bo kiedy trzeba było być bliżej, ja stanąłem najdalej jak to było możliwe…
Wreszcie w połowie października wyjechaliśmy z I' na miesięczny wyjazd na Tajwan w ramach którego to wyskoczyliśmy fakultatywnie do Japonii, na rajską Okinawę po sezonie. Tajwan w porównaniu do Chin to mix Japonii-Chin i klimatu jak z amerykańskiego filmu. Kraj otwarty, wyzwolony - czego spodziewanie i niespodziewanie mogliśmy doświadczyć. Z ogromną społecznością LGBT. Z ogromnym Pridem, największym i ledwo trzecim w Azji. Jedzenie niby przypomina to chińskie, ale jest naprawdę smaczne - nie opływa toną tłuszczu a paleta smaków, ilość owoców zachwyca. To co rzuciło nam się w oczy to ogrom kryzysu bezdomności, ilość ludzi śpiących na ulicach poraża. Udało nam się poznać tam fajnych ludzi - nawet Polaków. Objechaliśmy wyspę od położonego na północy Taipei, po połudiowy Kaohsiung. Po drodze zajrzeliśmy nad Słoneczno-Księżycowe jezioro, oraz zawitaliśmy w wysokie góry (Tajwan sięga prawie 4000 metrów nad poziom morza) do miasteczka Alishan do tamtejszego słynnego rezerwatu tajwańskich gigantycznych czerwonych cyprysów, rosnących w pół-mglistym lesie, do którego prowadzi ponad 100-letnia kolejka wybudowana za czasów Japońskiej okupacji wyspy. Spróbowaliśmy dotrzeć też do parku narodowego Taroko, ale jest on całkowicie zamknięty po kwietniowym trzęsieniu ziemi, a jego otwarcie nastąpi dopiero w roku 2030. Ale i tak udało nam się zobaczyć to i owo w okolicy Hualien...
W Japonii byliśmy krótko: zwiedziliśmy Nahę, wielkie akwarium z rekinami wielorybimi oraz położony na północy wyspy tropikalny park narodowy Yambaru - czysty relaks!
Po powrocie zmagaliśmy się z depresją po po powrotową - oraz szokiem termicznym - powrót w połowie listopada z 24-30 stopni Celsjusza do 2 stopni był dla nas szokiem. Ale chyba najstraszniejsze było to, że wróciliśmy z krainy światła do krainy mroku - pierwsze trzy tygodnie w Polsce nie zobaczyliśmy grama światła. Pamiętam lądowanie - nad Polską rozpościerał się gruba pierzyna chmur a sekundy przed przyziemieniem - samolot pokonał ten jasny i bielący się dywan i nagle jakby zgasili wszystkie światła... Straszne wrażenie.
W listopadzie zmarła babcia I', było to dla niego szokiem i ciosem, oraz dla jego mamy. Mama wyratowała babcię ze zdrowotnych opresji w 2021 roku. Jednak potrzebowała sama zająć się swoim zdrowiem. Oddała więc swoją matkę najmłodszej z sióstr. Która co prawda jest najbardziej majętna, ale i najbardziej obojętna. Co z tego, że babcia dostała całe mieszkanie do dyspozycji - skoro nie umiała sobie w nim dać rady sama. Upadła, poobijała głowę - córka znalazła ją rano (choć przypuszczalnie babcia upadła wieczorem). W szpitalu bez świadomości, nie rozpoznawała ani dzieci, ani wnuków - po kilku dniach odeszła. Co to był za pogrzeb i jaka stypa... Ale życie przepadło...
W zeszłym roku pisałem: boję się roku 2024. Będzie to rok przesilenia obecnych zjawisk. Być może zmiany władzy w USA, powrotu Trumpa. Takie wielkie combo 2016 roku, kiedy obudziliśmy się z ręką w nocniku, choć zdawałoby się wszystko w świecie było ok - nie było! Tylko w 2016 roku nie mieliśmy wojny u naszych bram. I przyznam szczerze w tym akapicie nie warto dopisywać już niczego! Po prostu w kwestiach politycznych boję się roku 2025! Wszystko jest totalną niewiadomą! Od poziomu naszego życia po to w jakiej rzeczywistości obudzimy się za rok!
Znów nie chcę aby ten rok odchodził, ale coś mi mówi, że już powinien. Że choć był dobry, zostawił nam wszystkim w sercach za dużo bólu...
Komentarze
Prześlij komentarz