dni odpoczynku w...
W tych czasach najbardziej pragnę
uciec od rzeczywistości. Dlatego też staram się nie komentować tego, co dzieje
się dookoła. Świat oszalał pod każdym względem – polityka idiotów i wiosna w
grudniu – to wystarczająco nieznośne!
W pierwszym tygodniu grudnia
udało mi się uciec do innej rzeczywistości do innego miasta. Całkiem niedaleko,
ale w zasadzie poza tranzytem na południe Europy do ukochanej Pragi czy na lotnisko,
z którego wynosiłem swój byt na Islandię, nigdy nie miałem okazji, aby pobawić
w Breslawii. A choć służbowo i choć bez czasu na liczne atrakcje tego bogatego
ośrodka – tak blisko, a jednak udało mi się odpocząć. Przede wszystkim nie
korzystałem z możliwości śledzenia bieżących wiadomości – tylko co rano
patrzyłem w okno hotelowego pokoju, czy przez wielką szklaną ścianę w
restauracji serwującej dość marne posiłki na wielkiego błękitnego fallusa, górującego
nad tym przedziwnym ośrodkiem miejskim.
Breslawia daje nam inne odczucie –
nie jest tak typowym polskim miastem – jest niejako historycznie z odzysku.
Choć zburzono podczas heroicznej obrony miasta jego 70% oryginalnej tkanki – to
nie zabito ducha odmienności. Kanały i mosty – dzielące i spinające rozlewisko
Odry dodają miastu magii. Układ ulic i zachowane osiedla – przypominają przed
słowiańską świetność, a pieniądze, które popłynęły szerokim strumieniem po
wielkiej powodzi sprzed 22-óch lat – obudziły tożsamość nowych mieszkańców –
którzy pokochali ten ośrodek i wreszcie przyjęli go jako własny, jako dom.
W mieście czuć tętno metropolii –
nieprzeładowanej tak jak Kraków i jakby pod względem urbanistycznym znacznie większej
– choć to złudzenie. Czuć pęd wielkiego miasta – który gdzieś zgubił ciut bliźniaczy
Poznań, z którym Breslawia – może konkurować i zdaje się, że bije stolicę Wielkopolski
na głowę. Oczywiście nie poznałem zbytnio mieszkańców (za wyjątkiem części służbowej)
i nie mogę nic o nich powiedzieć. W Poznaniu mam kontakty i piękne relacje –
znam wolnościowy profil miasta, którego trudno się doszukiwać w stolicy Dolnośląskiego.
To wreszcie miasto dziwne – lekko
znajome i obce jednocześnie. Z dziwacznie złą komunikacją – a myślałem, że
gorsza niż ta z mojego rodzinnego miasta nie istnieje. Istnieje i to po mimo
znacznie lepszej oferty infrastrukturalnej Breslawii. Wreszcie ścisk i szał na
rynku i opustoszałe ulice poza tą strefą – zdają się być dziwnie znajome.
Pierwszego wieczora szedłem na rynek zupełnie opustoszałą, ale pięknie zrobioną
uliczką, aby po dwóch krokach znaleźć się w centrum świątecznego szaleństwa i tłumów
stojących wokół setki bud z winem, kiełbasą, ciastem, bibelotami czy magnesami –
tłumem tak gęstym, że musiałem wybierać opcję chodzenia pod ścianą, aby nie
paść ofiarą zatratowania.
Odpocząłem psychicznie, i bardzo
mi się spodobało to dość nieoczywiste miasto. Poczytałem o jego obecnej ofercie
turystycznej i znalazłem sporo interesujących punktów – na tyle, że chyba
namówię I’ na jakąś letnią wyprawę, aby choć troszkę liznąć za dnia tego
miasteczka. Wszyscy nasi znajomi z Czech jeżdżą albo do Breslawii albo do
Gdańska – jeśli w ogóle już mają jechać do „Polsko”. I ja nabrałem ochoty – szczególnie,
że doświadczyłem bardzo miłych chwil w tym mieście i wreszcie wypocząłem
odrobinę!
Ech, Ty z tą złą komunikacją. Zła komunikacja nie jest taka zła. Kiedyś leciałem z Moskwy do Irkucka. Samolot miał odlecieć z Domodiedowa o 10 rano. I odleciał, o 10, tyle że w nocy. W tzw. międzyczasie poznałem paru fajnych ludzików i przegrałem w karty 20 dolców... Same korzyści... Byłem w sumie ubawiony, i na rauszu, gdy się pakowałem w końcu w docelową tutkę!! A w miasteczku - bogowie - toż nózie wystarczą. Idzie sobie ideał, i tyle bruku ma do dyspozycji na malowniczy upadek!!
OdpowiedzUsuńAle co ty mi tu robisz porównania do Azji jakiejś w sumie przedmurza Azji i zamurza Europy. Toć międzyświat jak w jakimś heroicfantasy :p
Usuń