poświąteczny...


Nasz wieloletni zwyczaj został pogwałcony. Te święta były inne niż wszystkie. W roku 2009 I’ zbuntował się przeciwko szantażowi swojej matki i powiedział jej, że nie spędzi z nią wigilii. Szantażem była babcia I’, która z powodów kardiologicznych podobno miała nie przeżyć kolejnego roku. I’ oczywiście spędzał z matką pierwszy dzień, a od jakiegoś 2012 roku jeździł do matki i babki na wieś (kiedy ta pierwsza przeprowadziła się do swojego wymarzonego domku, bo miasta nienawidzi).

I tak mijały lata. Kolejne BN’ki wyglądały następująco: wigilia my z I’ oraz leciwą Najukochańszą. I' w rozjazdach w pierwszym i drugim dniu, ja z winiaszem w domu przy choince. Rewolucje wprowadziliśmy w 2017 roku, wtedy zaprosiliśmy naszego bardzo samotnego i chorującego kolegę M’. Jego matka miała dyżur w szpitalu i biedak miał siedzieć kolejny rok w święta sam. Rok później zaprosiliśmy już M’ z matką.

Podobno lata w których występują „dziewiątki” przynoszą zmiany. To tyczy się całego zbioru: 9, 19, 29, 39, 49, 59, 69, 79, 89 i 99. Zatem kiedy kolejna dziewiątka wzeszła na kalendarzu, a właściwie pod sam koniec roku, coś mnie tchnęło by na wigilię 2019 zaprosić mojego ojca. Człowieka z którym od lat nie mam żadnych, lub bardzo trudne relacje. Ale obserwując go przez ostatnie lata widzę, że się po prostu starzeje. Kiedyś trzeba wyciągnąć dłoń. Nawet jeśli będzie ugryziona. Zaprosiłem ojca z jego wieloletnią konkubiną.

Straszliwie mnie ten pomysł wigilijny stresował. Nie pamiętam wspólnych świąt z tym człowiekiem. Ale było poprawnie, bardzo poprawnie! Nawet sympatycznie. Był miły i kulturalny, wreszcie był dorosłym człowiekiem. Jadł, ona również i wszystko smakowało, zdawali się być oczarowani naszą kuchnią. Sukces!

Pierwszy dzień świąt, pierwszy raz od dekady - twu!, pierwszy raz w życiu!, mieliśmy spędzić razem na wsi u matki i babki I’. Co prawda zaproszenie nie wyszło wprost. I’ nas lekko wprosił, ale matka przyklasnęła na ten pomysł. Przyjechaliśmy przedpołudniem. Matka I’ odebrała nas ze stacji i od razu posadziła do stołu. Obaj dostaliśmy prezenty (to wszystko dla mnie było oczywiście całkowitą nowością i gwałtem mego dziewictwa tej relacji), a prezenty nie były tylko upominkowe - wiec tym większy szok. Potem wspólnie poszliśmy na spacer z psem nad rzekę. Wiejskie spacery zwykle są długie i czasochłonne i tym razem było nie-inaczej. Potem kolejne stołowanie z winem i nalewką grejpfrutową i wieczorna wizyta u babci. A do staruszki zjechała najmłodsza siostra matki I’, najnormalniejsza z trzech sióstr z mężem i częścią dzieciarni - tak wiec mieliśmy w pełni rodzinny wieczór... Kolejny dzień do wczesnego popołudnia spędziliśmy na wsi, kolejny spacer po mokradłach wokół rzeki, kolejny obiad. Rozpamiętywanie czy gęś w pomarańczach ciotki była lepsza od naprawdę esencjonalnej grzybowej matki...

Wróciliśmy popołudniu do miasta – odwiedziliśmy biednego M’ i jego matkę. Daliśmy mu trochę pyszności, którymi nas obsypano nas wsi, a I’ pojechał na wizytację do babci ojcowej.

Trzeci dzień świąt… Nie mają BN’ki trzech dni? Ale nam wyszyły w sumie trzy dni – spędziliśmy z ojcem I’ i jego partnerką. W ciągu ostatnich dwóch lat nasza relacja: my – ojciec I’, weszła w jakąś epokę klasyczną. Jest poprawnie – wpadamy na wino, sery i wędliny co kilka tygodni. Wchodzimy do miasta na obiady i do kawiarni. Jesteśmy traktowani tak rodzinnie, naturalnie, normalnie – nie mogę uwierzyć. Oczywiście ojciec też nas obdarował – tylko tego się spodziewałem – bo to już nie pierwszy raz i pytał dwa tygodnie wcześniej I’ o nasze wymiary – wiec dostaliśmy jakiś ekskluzywny ciuch… Było bardzo miło – tak miło, że się opiłem znakomitym chilijskim winem.

Co to za dziwne święta były? Niespodziewane, nieoczekiwane. Być może się takie więcej nie powtórzą, albo dopiero przy kolejnej „dziewiątce”, co nie jest wcale pewne, że tym drugim zaproszonym przez I’ będę wtedy ja. A tymczasem mojemu ojcu się tak spodobało na wigilii, że już się wprosił na kolejną. Choć przecież nie planuję takich świątecznych biesiad wcześniej niż kilka tygodni przed. Ale może to prognostyk do prawdziwej poprawy naszych relacji? Kto wie?      

Komentarze

  1. Przyjemnie mi się to wszystko czytało.:))
    Dobra kuchnia czyni cuda...
    Trzymam kciuki za poprawę relacji!!
    O, cholera, i coś muszę nadrobić - nie piłem nigdy nalewki grejpfrutowej!))

    OdpowiedzUsuń
  2. I wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi Kiljanie dziękuje za dobre słowo noworoczne. Z całą mocą wzajemności odsyłam również to dobro Tobie!

    Nalewka grejpfrutowa jest Hm w sumie paskudna ale i dobra, to połączenie słodyczy z goryczą oraz mocnym ognistym spirytusem... dziwne to cudo!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty