Neil Peart 1952-2020


Nie wiem, co mam napisać. Jestem w szoku! W kurewskim szoku i zatkało mnie. Nie żyje jeden z moich idoli. Godzinę temu Geddy Lee na swoim Instagramie podał szokujący i zatrważający post:

Ze złamanym sercem i ogromnym smutkiem musimy podzielić się informacją, iż we wtorek nasza bratnia dusza i przyjaciel z zespołu, który współtworzyliśmy przez 45 lat, Neil, przegrał bardzo trudną walkę z nowotworem mózgu (glejak wielopostaciowy), która trwała ostatnie trzy i pół roku. Prosimy przyjaciół, fanów i  media, żeby uszanowały prywatność rodziny w tym trudnym dla nich czasie.

Spoczywaj w pokoju mój bracie


Co się dzieje, kurwa, na tym Świecie? Pogodziłem się, że Rush poszedł na emeryturę w 2015 roku po podsumowującej 40-lecie zespołu trasie. To Peart był pomysłodawcą tej emerytury, skarżył się na problemy zdrowotne spowodowane intensywnymi trasami koncertowymi – a perkusja tego jednego z najwybitniejszych perkusistów muzyki rockowej, porównywanego do kultowego (a nawet przewyższającego) Johna Bonhama – to nie były trzy uderzenia na jeden takt – to była finezja, to był szał, to była czysta wirtuozeria… Tak więc zrozumiałym było dla mnie, że OK, facet ma dość. Z trudem, ale to uszanowałem. Przecież miał wydawać swoje podróżniczo-filozoficzne książki, ostatnia ukazała się w 2016(!) – już wiadomo czemu. Miał zająć się rodziną i skupić na niej. Przecież poprzednią stracił w tragicznych okolicznościach. W 2009 roku urodziła mu się córka – miał dla kogo żyć jako emeryt.

To jego twórcze rozwinięcie filozofii indywidualizmu i obiektywizmu Ayn Rand – mieszanka ateizmu, anty-socjalizmu, pochwała cnoty egoizmu itd., pozwoliły wyrwać mi się w najtrudniejszych czasach z czeluści mroku, jaki spowijał moje życie. To dzięki temu przekazowi zrozumiałem, że wszystko muszę zrobić sam. Wszystko sam stworzyć na warunkach, jakie chcę postawić losowi. To z nim przeszedłem ewolucję – z wewnętrznego konserwatysty w liberała, a potem w lewicującego młodego geja. Sam Peart określał siebie w końcowej fazie życia, jako demokratę, ale trzeba dodać, że po przejściach. Kto nie ma przejść? On miał ich bardzo dużo – i nie życzyłbym sobie ich tyle przechodzić. Ale dzięki niemu – dzięki jego witalnej sile – wiem, że tylko własnym uporem można wrócić w nurt tej samej rzeki i zbudować życie od nowa po najstraszliwszej stracie.

Ja się pogodziłem, że Rush nie wróci. Kiedy jednak w 2016 roku pojawiło się kilka wywiadów z perkusistą w związku z jego innymi aktywnościami – byłem wściekły. Miałem poczucie, że zdradził muzykę. Miałem w dupie jego inne pasje. Wtedy zdawało mi się, że Neil Peart chyba troszkę pije… Nie specjalnie był miłośnikiem nadużywania używek – ale w związku z emeryturą i dwiema babami na głowie każdy może zacząć chlać, c’nie? Dziś domyślam się, że mogła to być choroba. Potem zniknął całkowicie. A teraz kurwa umarł! Umarła moja legenda. Umarła moja energia. Umarła moja wiara. Umarł idol. Umarł kapłan niosący duchową strawę. Świat nie będzie nigdy taki jak kiedyś. Choć wierzę jak pisał w jednej ze swoich piosenek – ateista – zainspirowanych śmiercią kogoś bliskiego w pierwszej połowie lat 80-tych:

Suddenly, you were gone
From all the lives you left your mark upon
I remember
How we talked and drank into the misty dawn
I hear the voices
We ran by the water on the wet summer lawn
I see the footprints
I remember

I feel the way you would
(...)

Tried to believe but you know it's no good
This is something that just can't be understood
I remember
The shouts of joy skiing fast through the woods
I hear the echoes
I learned your love for life
I feel the way that you would
I feel your presence
I remember

Tak już pozostanie. Cholerni ateiści – zawsze są najbardziej podatni na metafizykę i obecność, nieistniejącego bytu! Spoczywaj w pokoju mistrzu, muszę dopisać krzyżyk do kalendarza! A teraz idę płakać.





Media:
Neil Peart Drum Solo - Rush Live in Frankfurt

Komentarze

Popularne posty