Innuendo 1991-2021
Oh yes we'll keep on trying
Hey tread that fine line
Yeah we'll keep on smiling yeah
And whatever will be will be
We'll keep on trying
We'll just keep on trying
Till the end of time
Dziś mija 30 lat od ukazania się albumu Innuendo grupy Queen. Albumu kończącego jedną z najbardziej świetlanych karier zespołu pop/rockowego w historii XX wieku. Queen w historii muzyki popularnej jest troszkę baśniowym zespołem - wszystko im wyszło i stracili wszystko! A Innuendo to Blackstar Queenów, choć w chwili ukazania się raczej mocno zjechany przez krytykę za przesadny patos, podobnie jak u Bowiego - był to album pożegnalny. Czuć na nim cień śmierci - która jakby piąty członek zespołu, kryje się na przerobionej na niebiesko fotografii w książeczce - na której Freddie w wiszącej na nim marynarce - spogląda strapiony w obiektyw. Pierwotnie pisano że - album zapomnieć można w minutę po wysłuchaniu ale upłynęło tych minut już miliony, a płyta zapisała się w historii popkultury. Słuchacz dostaje tu wszystko: jest wreszcie rock'n'roll i art i hard i mroczny pop i szlagiery i eksperymenty. Są przede wszystkim emocje. Kurewsko silne emocje!
Innuendo to album, który pokazał mi, kiedy byłem jeszcze bardzo młodzieńczym wieku, czym potrafi być muzyka. To nie tylko jednowymiarowa rozrywka - to opowieść, to życie, to ból i radość, wreszcie też najpiękniejszy środek komunikacji - międzyludzkiej. Każdy powinien trafić na taki album, niekoniecznie na ten - ale oddający tą złożoność przekazu...
I ten zdarty, ostrzejszy od gitary głos Mercurego, petarda. Przez lata nie mogłem się pozbyć ciar, które przechodziły mi po plecach kiedy słyszałem w tytułowym numerze pierwsze wokalizy Freddiego. Tu już było czuć, że mocno coś nie gra. To było świadome pożegnanie. Zrobione taki sposób aby każdy dostał coś co lubi i do czego będzie wracał, po mimo upływu dekad... Ja wracam już od 21 lat!
Media:
Queen - Innuendo (Official Video)
Ja wracam już od lat trzydziestu. Te liczby mnie zaczynają powalać... Byłem takim świeżo opierzonym kurczaczkiem wtedy.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłem wielkim fanem Queen, choć oczywiście znam dorobek, i część z niego była przygrywką do mojego młodego życia("A Kind of Magic", "The Miracle" - uwielbiam okładkę tej drugiej płyty, z tymi twarzami muzyków tak płynnie przechodzącymi jedna w drugą...)... Mam w swej płytotece i Queen, i oczywiście "Innuendo"...
Puszczam to sobie od czasu do czasu... Przy tym wspominam dawnych kumpli, i mam przed oczami taką jesienną ponurość, co wiąże się z drugą połową tamtego roku, kiedy to Freddie odszedł... Nakupiłem sobie wtedy kupę kaset. Do dziś trzymam taką starą wieżę Philipsa, w której nic już prawie nie działa, poza, co za cud, magnetofonem... Sprawia mi frajdę to, że stare taśmy mogą jeszcze grać... W domu mojej mamy przechowały się te stare kasety. Po jej śmierci skarby te odkryłem. Czego tam nie ma!!
Jakby to było wczoraj... Potem jeszcze ten kwiecień 92 i koncert na Wembley... Oczywiście najwyraźniej pamiętam Bowiego. I Annie Lennox. Ona w tej potężnej, rozłożystej sukni, i z makijażem a la maska Zorro; on w oczojebnym zielonym garniturze do niebieskiej koszuli... Wtedy takie koszmarne kontrasty były w modzie i mężczyźni byli szalenie pstrokaci... Sam lubiłem kolorowe marynarki, a najchętniej chodziłem we wściekle czerwonej - i to też był taki mój skromny ukłon w stronę Bowiego:))
Tyle na tej płycie emocji, co i w moim życiu wtedy, w tym czasie jednocześnie ponurym i pięknym, rozkosznym i groźnym. Kochałem życie i byłem nim jednocześnie przerażony.
To jest, to istnieje. Kiedyś były tylko zapisy nutowe, przechowujące jakąś ideę. Od jakiegoś czasu zapisujemy dźwięk. Więc tym bardziej to wszystko istnieje. No i też obrazki...W tamtym czasie niemal codziennie widziałem w telewizorni clip do "Innuendo". Chociaż największe wrażenie zrobił na mnie clip do "These are the Days of Our Lives"... Pierwszy raz zobaczyłem go już jakiś czas po śmierci Freddiego. Poza zębami jestem doskonały, mówił kiedyś Freddie... Ja uważałem, że w każdym calu był doskonały, tym bardziej, że mam słabość do krzywych zębów, bo sam takie mam - jest ich za dużo, zachodzą jeden na drugi. On bał się robić coś z tymi zębami w obawie o głos - coś się tam w ryju pozmienia, i będzie niefajnie... (Bowie to się z czasem dentystycznie prostował i na koniec ten uśmiech już mnie trochę rozczarowywał - za równy, za sztuczny, za doskonały...) Freddie był już cieniem samego siebie... Do dziś mnie to wzrusza... A oprócz tego jest mi jakoś szczególnie na duszy, gdy słyszę "I'm Going Slightly Mad" czy "Ride the Wild Wind"... Są momenty, które jeżą mi resztki włosów na łbie. I oczy mi wilgotnieją. I - kurwa - z biegiem czasu coraz bardziej.
Bowie wyglądał jednak straszniej w tych ostatnich obrazkach... Jak ja pierwszy raz zobaczyłem "Blackstar", to zaniemówiłem... Jak się potem, chwilę potem, dowiedziałem, że Bowie umarł, to się nie zdziwiłem, chociaż nie chciałem przez cały poprzedzający to czas dopuszczać do myśli tego, że sprawy idą w złym kierunku, bo przecież człowiek chce zaklinać rzeczywistość, gdy idzie mu o ludzi drogich...
Kurwa, "These are the Days..." Na Wembley śpiewał to George Michael... I też już go nie ma...
Czasem myślę jakby to było dziś jakby on żył? Ile by albumów wydał jeszcze Queen, czy by ta muzyka ta nowa budziła jakieś emocje? Może tak, może nie. Zespół jest legendą i sprzedaje trasy nawet z Adamem Lambertem, a może dzięki niemu?
UsuńMój drogi jeśli byś oglądał Netflixa to wiedziałbyś że dziś - świeżo opierzony kurczak ma max 16 lat i wygląda jak mody bóg.
Album Magiczny i Cudowny też mi się podobają wizualnie i choć rzeczywiście kiedyś okładka The Miracle mi bardziej podchodziła to grafika z Magic - jest dla mnie po prostu taka ejtisowa wow! Nic dodać nic ująć.
Eh a ja walczę o radyjko z kieszenią kasetową aby go mój mąż nie zutylizował bo mu się bardzo ono nie podoba :) A mój ojciec jaką miał kiedyś kolekcję kaset - dziś nic już się nie zbiera. Jebnie serwer nie masz dostępu do niczego. Ale może jest bardziej eko?
A ja nigdy tego koncertu z 1992 roku ku pamięci Mercurego nie widziałem eh! Znaczy w całości! Bo chyba większość występów od Annie po Metallicę tak! Ale jako osobne klipy, a to nie jest to samo. I rzeczywiście ten George Michael, jaki to był wybitny facet a jak mało zostawił. Fan Queen ma 15 albumów zespołu + ehm 1 nagrany po latach, a jeszcze dodając solowe kariery reszty zespołu będzie ze 30 wydawnictw w sumie. A George zostawił ile? 8 płyt z Wham! włącznie. I mijają już ponad 4 lata od śmierć - i rodzina nie wydała rzekomo nagranych numerów - jakie czekały na wydanie... Ostatni album wydał na 12 lat przed śmiercią.
Ja przez wiele lat nie byłem w stanie spokojnie słuchać Innuendo - ten album mnie zwyczajnie nastrajał jakoś tak pesymistycznie. Radosne kawałki wcale nie były radosne, smutne były dołujące... Brry. Śmierć była tam naprawdę między nutami.
Ach te zęby. I dobrze że ich nie ruszał! Bowie rzeczywiście je sobie zrobił po amerykańsku. Podobnie Martin L. Gore z Depeche Mode, który miał w latach 80/90-tych takie krzywe w cały świat, a po 2000 roku zrobił sobie galerię. I głos mu się zmienił ale raczej w związku z mijającym czasem a nie zębami - poszedł w dół mocno...
Oczywiście nie ma sensu licytacja kto bardziej tańczył ze śmiercią walca w mediach Bowie czy Mercury. Tylko David chyba tego nie chciał ukryć? Mercury umierał na pedalskiego raka. Nie był otwartym gejem w mediach - gdzieżby był w czasach Żelaznej Damy? Był otwarcie biseksem. Ale od trasy promującej Madżiki czyli od 1986 - koncertowy lew Queen zniknął z aren świata. Media wtedy już węszyły, już co tydzień Mercury dostawał recenzje swojego życia. Paparazzi polowali na faceta, a jak w końcówce 1989 nie dało się już ukrywać, że jest coś baaardzo nie halo to - podobno przechodził z mediami prawdziwe piekło... A David od razu był przecież "Widzącym" - łącznikiem światów żywych i umarłych...
Jak bym oglądał, to bym wiedział! Jak człowiek nie patrzy, to nie wie. Ale co poradzić, masz tu we mnie tatuśka, z czasów, kiedy piórka rosły wolniej i koleżanki nie chciały wyglądać jak kurwy... I to jeszcze tatuśka karmiącego się totalnymi zaprzeszłościami:))
OdpowiedzUsuńNo, ja ten koncert ku pamięci oglądałem w całości, w telekuku, bezpośrednią transmisję, oczywiście wyczekując Bowiego... Mmmmmmmm, wszyscy tam byli... Od Metalliki po Lizę Minelli... Wspaniały moment, bliski temu fajnemu wydarzeniu jakim było Live Aid, kiedy to zresztą Queen dało fantastyczny popis. Czasowo obie te imprezy nie są od siebie zbyt odległe i jakoś tak jaśnieją we mnie, jako coś ważnego, obok siebie, z tego ważnego, bo młodzieńczego czasu...
Czerwone wstążki, ten "pedalski rak" jakoś tak oswajany... To się odbiło fantastycznym echem...
Bowie zrobił w ogóle coś dziwnego, bo nie rezygnując z prywatności, w której się dawno temu pogrążył, potrafił tym światem potrząsnąć, mając oczywiście do dyspozycji to swoje nazwisko... Nie będzie w tym przesady, gdy zestawi się takie nazwiska jak: Mercury, Mozart, Bowie, Beethoven... Oni są wieczni, rozpoznawalni... I rozrywkowi... W każdym razie Mozart na pewno, gdy idzie o tych dawniejszych mistrzów - zresztą która muzyka taka nie jest!... Ich magnetyzm nie słabnie! - I ten Bowie tak zza kulis, po cichu... Kilka uderzeń... Jego pierwsza żona, Angie, dobrze to określiła: He staged his death.
Pamiętam jak dziś także i tamtego 8 stycznia, 2016... Wracając do domu, brzydkiego dnia - zimno, chlapa, wiatr - wdepnąłem do empiku, żeby kupić płytkę... Jeszcze tylko pieska wyprowadziłem na kupkę, no i potem komputer, płytka, słuchawki... Że ja beksa jestem, to się poryczałem, jak bóbr... I tak sobie myślałem: Co tu się wyrabia?
No i potem 10 w taksówce usłyszałem... To się wyrabiało... Pierwsza moja reakcja: Ja pierdolę... No a potem się posmarkałem.
Faktycznie Martin Gore se zrobił zęby... Nie śledziłem tego, więc w pamięci mam te cudowne krzywielce...
Mnie kiedyś dentystka namawiała... Przecież to można wyprostować. Bo pan ma strasznie stłoczone zęby... Popukała mnie dłutkiem:- Tego zęba można by usunąć, i wówczas... - Przerwałem wtedy, mówiąc: - Jeśli pani chce, żebym ja zszedł na tym fotelu, to proszę bardzo... - Ach, mężczyźni! - Ona się do tej pory ze mnie śmieje, bo ja mam zawsze takiego pierdla... A ja mam, kurwa, jak na złość, takie słabe zęby, że więcej w ryju mam cementu niż własnej tkanki.
Ja tą modę zębową właśnie zauważyłem po Martinie w 1997 roku miał już amerykańską biel ale jeszcze ustawienie w trzy światy, a w 2001 na klipach do kolejnej płyty już pod linijkę i z pewnością o sporo papieru lżej w portfelu.
UsuńBosh jakby Freddie wyglądał bez tych swoich zębów? Tylko on miał chyba bardziej problem z układem szczęki niż samych zębów. Ale śpiewał bosko!
Vivaldi jeszcze zostanie bo fejm na niego już trwa chyba ponad sto lat, a za żywota nie był uznawany za jakąś super star...
Oooo słuchasz na słuchawkach. Ja to zawsze lubię pierwszy raz posłuchać sobie w przestrzeni. Choć przez kurewskie YT i inne strimingi - coraz mniej płyt mam okazję posłuchać na swojej prywatnej premierze.
2016 był w ostatniej dekadzie bardzo miernym rokiem dla świata polityki i kultury. Bardzo byłem zszokowany tą śmiercią Davida. Nie wierzyłem! Ale w sumie jak ważne to są albumy i epki, które powstały w latach 2013-16, jak one pięknie poszerzają całokształt dorobku Bowiego! Wielkie dzieło! I oby wyszła ta resztka - było by fajnie!
***
A co do Michaela to ile on wydał Listen? 3 płyty? Taki artysta! Szkoda!
Kiedyś bardzo lubiłem George'a... Lubię Wham!... Make It Big słucham do dziś... Ale jakoś tak moja przygoda z nim skończyła się na płycie "Listen Without Prejudice"... Potem jakoś już straciłem go z oczu... Trochę teraz słuchałem rzeczy z późniejszych czasów... Szkoda, że się tak porypało... Utalentowany i ładny facet... dziewczyny się w nim kochały, i ja też, razem z nimi! :-p
OdpowiedzUsuń