4564/150

4564/150. Łatwiej to policzyć niż przeżyć. Jakoś się nam zbiegły lockdowny z półrocznicami. Ale wreszcie mamy III raz lockdown. Przed rokiem mój cyferkowy wpis wypadał na początek pierwszego. Nie czułem jeszcze muśnięcia śmierci na policzku. Wszystko było już dziwne, ale ja nadal głupiutki. Bawiło mnie to partyzanckie bieganie po rocznicową wyżerkę do chińskiej budy. A potem zdarzyła się hekatomba. Wywróciło mi wszystko do góry nogami i wywinęło z lewej na prawą stronę. Jakoś nie jest zabawnie, przestało być na pewno.

Zaraz po tych wszystkich strasznych rzeczach miałem jakieś straszliwe ciśnienie na jebanie. Mózg mi eksplodował. Ciało żądało reakcji - wyło o zaspokojenie rozkoszy, o ucieczkę z rozpaczy. A potem nastał długi, długi czas martwicy wszelkich potrzeb - totalna apatia. Nawet bliskość I’ podczas snu zdawała mi się wstrętna i uciekałem w najdalszy kont, spałem na kancie – na boku, prawie wbrew grawitacji. Do dziś zostało we mnie coś z tej swoistej atrofii – emocji i pragnień. Bliskość drugiego ciała zdawała mi się fałszem wobec śmierci. Tuleniem żywego trupa, dotykiem rozpędzonej przemijalności…

Potem były polityczne hucpy, strajki – jakieś życie się objawiło, choć w dość podłej formie. Wtedy chyba znów wróciliśmy jako - My. Tak ułamkowo – nie całkiem, ale było między nami znów coś! Lecz wtedy zaczął się wkradać pierwszy strach. Obawa o drugiego człowieka o jego kruchość i nieuchronność pandemicznego bicza sprawiedliwości. Padali dokoła – uszy mieliśmy na sztorc, wysłuchując opowieści. Jedne były błahe i domowe – inne szpitalne, o pracy respiratorowej. Ale cudem nic nas nie omotało.

Wreszcie chcieliśmy świąt, aby dać sobie złudzenie normalności. Wszystko szło z planem do czasu, kiedy musiałem zrobić test. Dwadzieścia dni spania w osobnym łóżku – strach by nie zrazić drugiego ciała, strach o własne ciało i wynikająca z niego izolacja – doprowadziły mnie na niebezpieczne wody wyczerpania psychicznego. Do tego stopnia byliśmy złaknieni drugiego człowieka obok, że w ciągu dnia – kiedy mogłem już w miarę funkcjonować – kładliśmy się razem, choć osobno, jeden w nogach drugiego. Niczym psy oparte na stopach pana, drzemaliśmy spokojnie i szczęśliwie… A nacieranie pleców, olejkami rozgrzewającymi płuca i oskrzela – stało się prawie źródłem wtrysków w konwulsjach rozkoszy… Nie mówiąc już o oklepywaniu boków!

Taki romantyzm minionego roku, naszej diady mi się utrwalił w głowie. Nie był inny, nie był naiwny. W chorobie i żałobie – tym bardziej doceniam małe gesty i małe przyjemności, bo gdzieś w głowie, być może irracjonalnie coś mi szepcze, i nie wiem czy to pytanie czy stwierdzenie faktu: może to Twój ostatni raz(?).

Na pewno dziś mój ostatni raz w pracy – od soboty szczęśliwie mamy lockdown. Och jak ja czekałem na to – na izolację i ciszę! Nie będziemy świętować hucznie. Może upieczemy sobie bułeczki cynamonowe z Ikei – ale raczej bez szału będzie. Nawet nie pobiegniemy do chińskiej budy. Od sześciu tygodni jesteśmy w stanie remontu – tak jak wszyscy Polacy w dniach epidemii. Remont jest podobny do choroby – człowiek jest ciągle rozdrażniony, mało śpi, wszystko jest na kupie, ale nic nie można znaleźć – chaos, który może naprostować jedynie czas. Dobrze jest umierać na nowych panelach i nowych kafelkach...

Tak dobiliśmy z moim kochanym I’ do 4564 dnia i 150 miesiąca naszej relacji… Jesteśmy tutaj!           

Komentarze

  1. Dziesiątki, setki, tysiące... Przynajmniej liczyć umiesz skrupulatnie. Ja to ani do liczenia, ani do życia, tak za bardzo. Ale co poradzić...
    My też tacy trochę remontowi. Podzióbane mieszkanie mamy, bo zrezygnowaliśmy z gazu na rzecz ciepłej wody miejskiej. Trzeba się będzie brać za malowanie. Jeszcze planuję wymienić okna. Nie wiem, po co...
    Panele, kafelki wymieniliśmy dwa lata temu. Ale czy się lepiej umiera? Ja to chyba pójdę kiedyś do lasu. Jak Witkacy.
    Ale cóż - jak mówi aktor i poeta Jan Nowicki - umieramy trochę, proszę pana, jak te konwalie, jak bzy albo pet....:))
    Ale póki co jesteśmy.
    I Wy jesteście, co mnie bardzo cieszy!!:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak masz mało to musisz liczyć. Zwłaszcza na siebie. To się człowiek uczy liczyć. Zliczać te godziny, zyski i straty. My remontowi bo wspólnota w której jesteśmy wymusiła na nas demokratycznie - odejście od gazu na rzecz wody miejskiej już w 2019 roku. I nam została rozjebana prowizorka - bo taranie tej instalacji prującej ludziom mieszkania. Ale nie było jak - panelować czy kaflować w dom z wymagającą opieki starszą osobą - która miała jeszcze mniej tolerancji do remontów niż ja. Ale jestem tym już wykończony! To już trwa prawie półtora miesiąca. Choć efekty od kilku dni widać i mi jakoś wraca spokój. Ale zbyt wolno. Pewnie jak by było życie to byśmy wcale nic nie zrobili, bo byłoby miasto, byłaby rozrywka i plany na wieczory... Ale ich nie mamy - pewnie kilka lat nam zbiorą z życia - to sobie dłubiemy... Chcę już wiosny! Prawdziwej...

      Usuń
  2. A to Was tak zmusili? To u nas było dobrowolne. Tylko że była jedna informacja - jeśli teraz, to za friko, bo potem trzeba sobie będzie zabulić. Ale nie rozpierdalali nam żadnych płytek - piony są w korytarzu, a do mieszkań idą tylko cieniutkie rureczki, pod samym sufitem, srebrne takie. Zostały tylko puste, brudne prostokąty po zdemontowanych piecykach i trochę łataniny po hakach trzymających kiedyś gazowe rury. Nie było to więc takie nazbyt inwazyjne. Tak że cała rzecz kosztowała mnie tylko stówę, bo mi troszkę monter musiał pokombinować z rurkami w kuchni. Zrobił mi artystyczny węzeł. Jezu, a jaki śliczny był, Ukrainiec, Witalij... Ja dawno nie słyszałem tak cudownego basu...
    Kurwa, ale brakuje teraz tego miasta. Kiedyś nie zawsze miałem ochotę na uczestnictwo, a teraz tęsknię...
    Już jest wiosna. Mnie ratują ptaki. Mam koło siebie taki cudowny zakątek, jak z Wyspiańskiego. Jak wielu innych, noszę im jabłka. Cudownie to wabi ptaki: kwiczoły, kosy, a dziś nawet spotkałem sójkę... Sójka w mieście, niegdyś ptak leśnych obrzeży, podobnie jak grzywacz, a tu raptem się od nich roi... Niektóre ptaki - jak wróble - odleciały na wieś - a zagościły u nas łobuzerskie sroki, kwiczoły, i te kosy cudowne... Pan kos jest piękny i zadziwiający. Gustuje w słodkich szampionach, nieskazitelnie czarny z ostentacyjnie pomarańczowym dziobem - pomyśleć tylko, że takie wytworne cudo kocha się w nijakiej szarości... Na to stwórca go skazał... Ponury los heteryka, w pigułce.
    I dzięcioły u nas wesoło pukają, ale wcale nie w drzewa - upodobały sobie bowiem latarnie, od rana w nie napierdalają, w klosze, niesie się jak diabli... Pogawędki wiosenne ptasim alfabetem Morse'a...
    O jej, coś się rozgadałem...:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wnikam jak Panisko mieszka ale my w bloczku rocznik 1957 i od zarania jego istnienia okupujemy w nim mieszkanko. To stara robota jest. Piony na trzy mieszkania na klatce - dwa boczne i jedno środkowe (klatki cztery). Piony idą przez kible mieszkań. Więc wodę ciągnęli pionami. Z pruciem ściany od podłogi do sufitu - tak że jak zajrzało się w głąb dziury w ścianie to sąsiada kibel z dołu i na górze widać było. A przez kilka dni zanim nie złatali - to każdy pierd na klopie w górze lub na dole słychać było jakby u siebie... My na drodze pionu mieliśmy jeszcze wannę zabudowaną kaflem. Najgorzej jednak mieli lokatorzy jednego z mieszkań parterów, bo pion środkowych mieszkań wychodził im w pokoju gościnnym a drugi (z którego korzystali) w ich kiblu - więc tacy nieszczęśnicy mieli remonty dwóch izb. Reszta tylko kibli. To była przygoda. Nigdy więcej. A obok wielkiego rowu z gruzem w ścianie kibla też miałem szary blok po piecyku - tak - prawie to samo!

      Jak leżałem chory w styczniu - to zdawało mi się, że śpiewały ptaki - nie wiem czy to prawda, nie znam się na tych dinozaurach - czy może to anioły się zebrały i postać ptactwa przybrały, aby w chwili zgonu mego - duszę wyrwać moją z objęć czartów?

      Usuń
  3. Panisko mieszka se jak cysorz,
    co klawe ma życie oraz wyżywienie klawe;
    rano je se jajecznicę, potem pije czarną kawę
    i tak mówiąc między nami,
    świntuch z niego jest nie lada:
    lubi bawić się jajami,
    po czym pyszny obiad zjada... :)

    U nas piony z ciepłą wodą zrobili na korytarzu, tak że najcięższe roboty ominęły mieszkania... Potem tylko do domciu cieniutka rureczka. Chłopaki uwinęły się w niecałe cztery godziny... Zdemontowali piecyki, gazowe rury, raptem trzy niewielkie dziury trzeba było wywiercić, sam montaż już betka, bzyk bzyk, wszystko na zacisk...
    Przypominam sobie, że pisałeś o tej dziurze w kiblu i tej malowniczej akustyce.:)

    To w styczniu to były anioły. Nie chciałem o tym gadać, ale że temat się pojawił... Namówiłem je, żeby cię strzegły.
    Ja kocham te dinozaury i troszkę się na nich znam, podobnie jak na roślinkach. Dawne moje zamiłowania przyrodnicze, nie wiem, z jakiego powodu przytłumione z czasem... Siostra mojego byłego partnera i taka trochę moja przyszywana siostra, samotna mama, w tamtych szczęsnych czasach miała małą córeczkę, dla której byłem trochę takim mądrym tatą. Urządzaliśmy sobie wyprawy rodzinne za miasto, zbieraliśmy zioła, chwasty, robiliśmy zielniki, uczyłem jak według klucza identyfikować gatunki, jak wg budowy kwiatów orientować się w ich uwikłaniach rodzinnych... Dziewczynka to tak fantastycznie chłonęła. Aż nawet miałem wtedy jakieś tęsknoty za posiadaniem własnego potomstwa... Ale po dziewczynce zaginął ślad, jakoś tak się porobiło, że wyrosła na wulgarne dziewuszysko przysparzające mamie kłopotów... Strasznie to smutne. Ja jakoś nie wyrosłem... Mógłbym i dziś robić takie zielniki, tylko już nie mam z kim... Jaka była radość, gdy nam w jednym zielniku dojrzał malutki pomidorek! Proste czary.

    A wiosna już jest, pod naszym oknem śpiewa o tym od kilku dni kos. Można według niego regulować zegarki - zaczyna koncert równo o 3.30 rano... To takie kojące. Niesie jakiś spokój mojej uporczywej bezsenności... Natura w ogóle ma w sobie dużo spokoju. Jak pisał słusznie Kierkegaard, zna ona strach, ale nie zna lęku... A my, ludzie, jesteśmy o jeden krok za daleko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna piękna historia z tym prawie ojcostwem. Ale że żeś to poczuł pięknie :)

      Ostatnio I’ wizytował ośrodek w pobliskim lesie położony. A było to zdaje się wczoraj kiedy wiosna zwariowała na 21 stopni i słońce w pełni bez jednej chmury - ach co za piękny dzień! Po powrocie mówi: u nas w mieście to jest cisza (a wcale tak bardzo cicho nie jest bo dinozaury warczą non-stop) tam jak przez ten las szedłem to normalnie kanonada była tych ptasich śpiewów :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty