4199/138
To nie tak miało być! To nie tak
miało być! To miał być nasz czas. Nasz czas! Mój i I’. Ależ jest przecież
cudowny czas! Tak cudowny! Powiem wam kochani czytelnicy, że dziś w dniu 19-go
marca 2020 roku upłynęło nam z moim kochanym I’ 4199 dni i 138 miesięcy wspólnego
życia. Miało być jak co roku – słodko-pierdząco! Kochamy te klimaty – wiecie, jak
wszystkie ciotki nie?!?! Róż i landrynki. Ale w roku 2020 coś się zjebało! Nie!
Nie między nami - z tym Światem się coś
wyjebało! A było tak cukieraśnie w ostatnich latach, sami poczytajcie – czym się
wtedy zajmowałem, jakież to największej wagi problemy przytłaczały mnie swym ciężarem,
jakimże romantycznym plułem żarem – próbując być piewcą tęczowej miłości! To
mały wyciąg z moich cyklicznych notek marcowych…
2017
Uciec od banału, to by było dobre wyjście. Ale układa się
nam tak życiowo, że banał przeplata się z patosem. Dlatego tą wielką grę
najlepiej brać półżartem. No a przecież jak się potoczy, tak się stanie, nie
zaczarujemy rzeczywistości żadnym urokiem. Powinniśmy się pogodzić z tym, że
choć mamy jakiś wpływ na rzeczywistość – jest on stosunkowo niewielki i do
wszystkiego potrzeba nam odrobiny przypadkowego uśmiechu losu.
Ale nawet w gorszych czasach wierzę, że można budować
relacje opartą na zaufaniu do drugiego człowieka. Niespecjalnie bym chciał
sprawdzać się w tych najgorszych czasach – wystarczą mi te – po prostu podłe. A
jednak z głębi serca, wciąż wyrasta ta potrzeba, mimo znużenia rzeczywistością,
aby na przekór światu i jego nowym idolom krzyczeć z radości…
2018
Gdzie jesteśmy?
Kolejny dzień, miesiąc, rok. To pędzi gdzieś zupełnie
niepoliczalnie, już nie można tego wszystkiego objąć jedną myślą. Tyle za nami
już było, tyle przed nami jeszcze będzie, aż strach pomyśleć ile…
Takie mamy czasy, w których podaż jest tak wielka, że nie
nadążamy z popytem – dlatego już nasze mózgi nie są w stanie spamiętać
wszystkich zdarzeń, cyfrowe dyski maszyn padają pod naporem kolejnych milionów
składowanych zdjęć, a na pisanie pamiętników trzeba by było mieć zatrudnionego
nadwornego sekretarza.
Próbujemy zapamiętać jakiś wtorek czy środę, ale w tej
pogoni codzienności pełnej pracy, powinności, obowiązków i drobnych pragnień –
budzi nas dopiero kolejny piątek i przeraża kolejny poniedziałek. Staramy się
znaleźć godzinę czy dwie w ciągu tego nieskończonego biegu, aby poświęcić ten
czas dla siebie. Szczerze życzę wam wszystkim, chociaż dwóch godzin prywaty –
to naprawdę dużo!
2019
Dekadę temu na blogu zadebiutował mój kochany I’. Latka
poleciały kto wie dokąd, niech podniesie rękę – chętnie się dowiem. Z racji
tego, że to ostatni wpis z tego cyklu na tym blogu, chyba warto przypomnieć
słowa tego gnoja – mnie – sprzed dekady. 23-letniego chłopaczka – zażenowanego
tym co właśnie robi – aż dziw, że to moje własne słowa. Wam też życzę
spełnienia, mam już lekkie doświadczenie na tym polu – 3833 dni za nami czyli
126 miesięcy – to kawałek czasu.
Potem było kopiuj-wklej z wpisu sprzed dekady - bleeee
słodko-pierdząco!
2020
KURWA! To się banały skończyły i
jesteśmy dosłownie w DUPIE! Siedzimy w mieszkaniu – próbujemy pracować. I’ może
tylko z domu. Non stop telefony i raporty, ministerstwo wydało przykazy. Ja
dostałem zgodę by w tym tygodniu pójść dwa razy do firmy na kilka godzin pracy –
bo człowiek szaleje w domu! Pierdolimy tą PiSowską kwarantannę – tak, chodzimy
do parku! Tak, wyprowadzamy Najukochańszą dookoła bloku, na co sąsiedzi myślą,
że chcemy ją zabić! Biegniemy rano po chleb (I’ biega - niech będzie) – bo debile wykupują
na zapas i nikt nie ma ochoty iść do piekarni przy wielkiej ulicy. W tej
drugiej to już przy obecnych metrowych odstępach (a niektórzy stoją o dwa metry od siebie), staje się trzy przecznice
przed wejściem – w samym sklepiku mogą
być tylko dwie osoby naraz. Dobrze, że Żabki nie zrobiły ograniczeń osobowych –
ale gratuluję jedzenia chleba z tego przybytku.
W 2020 roku nie ma mowy o
romantyzmie. Nie ma mowy o rozkminach z jakąś metafizyczną głębią – o tym całym
pitoleniu jak przez ostatnie lata buzi-buzi… Aż do wyrzygu! Nasza rocznica wyglądał tak…
Po moim partyzanckim powrocie z pracy, spotkaliśmy się pod apteką – I’ kupował
strasznie długo, a sznur emerytów pluł jadem w jego stronę. Następnie poszliśmy na długi
spacer – unikając obcych i wszelkich ludzi. Zahaczyliśmy o dwa dyskonty w
których nie było fazowych (trwa od ogłoszenia kwarantanny narodowej) deserków
mlecznych, lub ich cena przekraczała zdrowy rozsądek – bo u konkurencji jest
taniej – wiadomo. Nie chciało nam się wracać po głupi deser, ani kompletować go po różnych sklepach – trzeba swoje
wycierpieć! Po powrocie kiedy wreszcie mogliśmy uznać, że w tym dniu na pewno
nie oszalejemy – postanowiliśmy świętować. To znaczy, poszedłem na rekonesans –
do najlepszej osiedlowej Chińskiej (bardziej Wietnamskiej) budy, sprawdzić czy
dobrze mi się wczoraj zdawało, że mają otwarte. Otwarte! Mmm tam pracuje taki
mieszany pan, ciutek gangus – mamuś Azjatka, tatuś lokalny – ale to wychodzą z
tego arcydzieła! No dobra, tam też można płacić kartą – nie dotykamy z I’ teraz
pieniędzy – a przynajmniej wykluczyliśmy je w 90% przypadków. Zresztą złotówka
i tak jest już xxx warta! I’ poszedł do Żabeczki w tym czasie po browara – nie żadne
tam Ą czy Ę – chłopy żłopią piwsko.
I tak spędziliśmy – jedną z najoryginalniejszych
półrocznic w naszym życiu. Wołowina po tajlandzku, z frytkami x2 (I' je to utopione w oleju paskudztwo), kocina
(podobno cielęcina) curry z ryżem smażonym i dwie sajgonki bez niczego, plus
podwójny łagodny sos = 60pln miłości. Plus Kasztelan schłodzony, plus serial na
Netflix. To uczucie dalej płonie!
No i słusznie, trzeba iść do parku. My ciągle też łazimy po parkach, zwariowalibyśmy w domu.
OdpowiedzUsuńAle czemu nie ma mowy o romantyzmie?... Tu jakaś groza dookoła, nagle śmierć, a jak będzie bezchmurnie, warto popatrzeć na Wenus, i właśnie dla Niej wyjść - jak to się po krakowsku mówi - na pole!! - świeci tak upiornie mocno, że aż można zobaczyć swój wenusjański cień... Chociaż, bogowie, uświadommy sobie, ile każdego dnia zdechnięć się notuje: starość, rak, powikłania pogrypowe, na dodatek co 40 sekund ktoś na świecie popełnia samobójstwo - pandemonium... Życie to piekło...
Pani profesor Staniszkis, choć to kobieta nie z mojej bajki, ma jeden fajny pogląd - jeśli się przewracamy, bawimy się na leżąco.
No i jest wołowina, i kocina... I to trzeba docenić... Nie życzę ci tego wcale, ale wżyciu może pójść tak chujowo, że ta kocina może kiedyś okazać się najcudowniejszym wspomnieniem...
O, i Kasztelan schłodzony... Ja ostatnio poszedłem dalej, bo wygrzmociłem czteropak ciepłego Harnasia. Nigdy go nie piłem; a że przed śmiercią wypada wszystkiego popróbować... Tak mi się trochę flaki przepłukały. Ciekawe doświadczenie... Po Harnasiu warto zostać w domu... Na ten czas jest w sam raz, tyle powiem...
4199 dni. Ja Ci to już pisałem, jak uwielbiam tę całą matematykę. Jesteś w swych obliczeniach niesamowity. Ten Twój I to farciarz!
Mówisz że może być gorzej... Myślę że możesz mieć rację! I kocina będzie rarytasem. Ale czy my sami sobie tego nie zrobiliśmy troszkę? Wszystko nasza wina.Nawet z naszej winy ktoś wymyślił to ohydztwo jakim jest Harnaś! Musisz być bardzo złym stanie że to piłeś!
UsuńJak to powiadał Witkacy: Nie ma tego złego, co by na jeszcze gorsze nie wyszło.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że będzie gorzej. A że to sami robimy - prosta sprawa. Nasze kuku - za dwie, trzy dekady, sądzę, nie będzie czego zbierać. Klimatycznie, epidemicznie - jeden syf...
A Harnaś... Jest, zdaje się, taka modlitwa, którą mamroczą ofiarni wierni, błagając, by ich Pan wybawił od nagłej i niespodziewanej śmierci. Ja akurat takiej bym sobie życzył, bo na długotrwałe zdychanie się nie piszę; ale jest w tym pewien sens, bo chodzi o to, by być gotowym. Powiadają na przykład, że trzeba zobaczyć Neapol, by potem umrzeć sobie spokojnie. Więc jestem już trochę uspokojony, bo byłem w cudownie rozgadanym Neapolu, widziałem, rzecz więc jakby załatwiona... Ale pozostało trochę drobiazgów. I tak pokusa mnie pchnęła, by zahaczyć w markecie paluchem o ofoliowaną czwórkę owej piwowarskiej osobliwości. By sobie poradzić z pokusą, trzeba jej po prosu ulec. No i zaliczyłem Harnasia, cztery razy, aż mnie pogoniło. No i git! A że syf, co może pogonić... Kiedyś ulegałem brawurowo gorszym pokusom, w legendarnym miejskim sraczu... W pewnym sensie mam wychodkowe pochodzenie, zatem ten popróbowany Harnaś to ledwie żałosny przytup. Ot - zgniła wisienka na takim sobie torciku... Teraz spokojnie mogę wrócić do wyrafinowań - jak to mówią niektórzy - pędzonych na myszach... Tak pod kocinę, gotując się może i na szczurzynę?? Kto to wie... Może mnie znowu pogoni, już nie od alkoholu, ale od żarcia...
To brzmi jak próba rozliczenia win :p
UsuńKorona 🦠 bije nas po głowach - od środy 25.03 znaleźliśmy się w pierwszej 30-ce krajów z najwyższym odsetkiem przypadków to jak trwoga to Harnasiem zmywamy swoje winy tak? ;p
Nie, to ciekawość. Ja nie ciągnę za sobą nieszczęścia...
OdpowiedzUsuń