65
Pamiętam jak jako dziecko
nazwałem swojego ojca: pampix. To było z pewnością połączenie słowa papa z
czymś lekceważącym – niepoważnym. Może postacią z komiksu – choć wtedy nie
maiłem pojęcia o komiksach, ani nawet o słynnych postaciach z licznymi „iksami”
w imionach. Ojciec był kimś niepoważnym, niemającym znaczenia strategicznego w
moim życiu. Lekkoduch skupiony na swoim Świecie i bardzo mocno wspierany przez
swoją matkę w tej powiedzmy „traumie”. Być może spowodowała ją śmierć mojej
matki? Ale trudno to stwierdzić – podania mówią, że do owego momentu jego życie
było solidnie powadzone i ułożone. Ale mój ojciec zawsze żył skrycie – nie wiem
ile był z moją matką? 10 lat, a może 18? Poznał ją w 1970 roku, a może 1977?
Pewne jest, że nie mogli być razem jeszcze w 1973 bo wtedy na Świat przyszedł
mój brat, którego ojcem nie był ten mój. Pampix miał zawsze jakiś taki syndrom
– nieudacznika. Nie dostał się na studia. Zabrakło chyba pięciu punktów,
znalazłem jego rozpaczliwe podanie z 1974 roku, kiedy pisał do dziekana o
przyjęcie na uczelnie. Ale to była komuna – nie było szans. Mi zabrakło trzy
dekady później trzech, a i tak mnie przyjęli – też po rozpaczliwym podaniu –
tylko moje było napisane perfidnie, a mojego ojca bardzo srogo. Syndrom
nieudacznika przekazał mi genetycznie. W latach 90-tych – mój ojciec żył
całkowicie w swoim Świecie, a nawet kilku równoległych, pełnych tajemnic,
kobiet, problemów, coraz częstszego spożycia. Nie obchodziło go realne życie
ani szanse, jakie dostawał od losu i bliskich. Jako dziecku wydawało mi się, że
mam dużo starszego brata. Fajnie mieć takiego dużego brata. Ale z upływem czasu
stawało się to swoistą karykaturą.
W ostatnich latach przeszedł
jednak solidną metamorfozę. Choć nie potrafię mu zaufać. Wciąż odbieram bodźce
mówiące mi, że to wszystko jest gra pozorów – pewna misterna strategia, która
idzie do tylko jemu znanego celu. Po 60-tym roku życia stał się wzorowym synem.
Zatroskanym o schorowaną matkę. Dojrzałym facetem, który nagle pragnie
uregulować szambo, którego wylanie sam spowodował. Rozwód z żoną (oczywiście z
jej winy – perfekcyjnie rozegrane) i próba usankcjonowania związku z
wieloletnią kochanką. W zasadzie by tą ostatnią zabezpieczyć na wypadek jego
przedwczesnego zejścia. Szczególnie, że jego partnerka ma problemy natury
zdrowotnej i jest zdecydowanie młodsza. A zła żona wiedząc, jaką manianę odwala(ł)
mój kochany tatuś na przestrzeni ich blisko 25-letniego małżeństwa – zawinęła
się z polski i ślad po niej zaginął – więc (chyba) sąd się przychylił do
wniosku ojca – wina żony. Ale to podobnie jak z datą poznania mojej matki –
jest tajemnica. Tatulek już kiedyś był wzorowym wnukiem babuni – kiedy sędziwa
matka mojego dziadka – kończyła ziemski bieg na przełomie 1993/94 roku. Pampix odwiedzał
ją codziennie – opiekował się, robił zakupy i widział – jako swoją własność – stary
zegar wahadłowy wiszący obok komody. Niestety zgarnął go inny syn lub wnuk
mojego dziadka – a tych bachorów w całej Polsce narobił ochlejus tyle, że nigdy
się udało dojść, który wnuk zegar w końcu ukradł? Choć prawdą jest to, że poza
moim ojcem do mojej prababki – nie zachodził nikt inny. Po jej śmierci był
bardzo rozgoryczony brakiem nagrody.
Potem, po mojej prababce miał
okres powolnego upadku i sponiewierania, a teraz – od naszego z I’ wyjazdu do Japonii
– powrócił do formy jak przed 20-30 laty. Znów jest wzorcowy. Zakupy, telefony,
regularne odwiedziny. Herbatki i kawki. Najukochańsza wchodzi właśnie w wiek
prababci. Historia się powtarza? Czy to znowu
gra pozorów? Co jest zegarem, jaka jest stawka? A może to moje paranoje? Może
mój staruszek poczuł ucisk w mostku z powodu uciekającego czasu i próbuje odrobić,
choć w ułamku, swoje dotychczasowe życie pozbawione wszelkiej
odpowiedzialności? Jakoś minionej jesieni po świętach dusz zmarłych – zabrał nas
z I’ na przejażdżkę do starej wsi, skąd wywodzi się Najukochańsza – do opuszczonego
domostwa, które wraz ze skrawkiem ziemi – zamienia się w wielki grobowiec
wymarłej rodziny. Byliśmy też na wioskowym cmentarzu – odwiedzić protoplastów mojego
rodu. Pierwszy raz zabrałem do tych opuszczonych miejsc I’. To był bardzo
urokliwy dzień z moim ojcem – byliśmy wszyscy całkowicie normalni. Polska
poboczy i małych szos jest urocza – przyprószona mgłą doklejoną do pól, a
całości dopełniała całkowita pustka, zero ruchu drogowego. Poczułem się jak
mały chłopiec sprzed kilku dekad, który wraz z ojcem jechał w kraj. Bo to, co
mój ojciec kochał – to była droga, pogoń za czymś lub ucieczka od czegoś. Po
wielu latach byliśmy w tamtej chwili znów przez ułamek sekundy rodziną…
Sto lat emerycie w dniu twoich 65-tych
urodzin!
Komentarze
Prześlij komentarz