74 lub Valentine’s Day?
Gdyby żył obchodziłby dziś 74 urodziny. Trudno jest dalej w to uwierzyć, że mówimy o czasie przeszłym. Że David nie obchodzi tych urodzin bo już go nie ma...
Obserwując profile społecznościowe artysty mam czasem wrażenie, że to dalej jest wielka mistyfikacja. Szczególnie na instagramie, który prawie codziennie wrzuca jakieś nowinki lub ciekawostki oraz masę innych bzdur związanych z Bowiem, jego życiem i karierą.
Od 2016 roku życie okrutnie nas chłosta i gasi gwiazdy. Pewnie w innych czasach też gasły gwiazdy szybko bo jesteśmy ledwo kruchym pyłem. Ale w życiu każdego z nas, których odrobinę interesuje popkultura nadchodzi taki punkt krytyczny kiedy idole odchodzą, a wraz z nimi czasy i epoki do których tęsknimy... Dla mnie tą cezurą jest 2016 rok. Ale mroczne żniwa trwają dalej...
Pewnie zawsze trwały - życie jest mgnieniem...
Szczerze mówiąc, nie śledzę tych wszystkich nowinek, choć domyślam się, że mogą być sensacyjne... W sumie Elvis też ciągle żyje, więc czemu David nie miałby? W końcu coś ich łączy. Choćby urodziny tego samego dnia... Ja tylko zerkam czasem na oficjalną stronę.
OdpowiedzUsuńTak to jest. Ci herosi estrady są trochę jak nasi rodzice, albo nawet lepsi, bo przynajmniej moi rodzice to ludzie, z którymi, gdyby to ode mnie zależało, ni chciałbym mieć nigdy nic do czynienia... Często poznajemy ich jako dzieciaki; cieszymy się z nimi, płaczemy po kątach, bywają ucieczką, pociechą... A czas robi swoje. My dorastamy, oni się starzeją... Jak są szczególnie utalentowani, to zostają trochę na dłużej...
David odleciał w zaświaty, a ja już jestem dużym chłopcem. Trudno w to uwierzyć.
Kiljanie kochany jesteś ostatnio melancholijny do szpiku - nie wiem jak to robisz. Może ja mam po covid jakieś powikłanie umysłowe... Co mam powiedzieć o sobie? Przecież nie jestem już małym chłopcem również. Czy zatem nie mamy już szans na żadnych nowych herosów estrady?
UsuńOni umierają a my się starzejemy cóż za straszliwa proza życia...
Jaka tam proza, to poezja ucieszna... Z wiekiem coraz intensywniej pamięta się początki...
OdpowiedzUsuńJa nie jestem melancholijny do szpiku, ja jestem melancholijny od szpiku, mam to bowiem we krwi... Ale to taka dobra ingrediencja dla ironii:))
Zawsze będą jacyś herosi... Ale ja już się w żadnym nie zakocham. O to mi chodzi. Jest David, i tyle... A że umarł... Chciałbym, żeby mi jeszcze przygrywał, i on sam chciał jeszcze nagrywać, ale duch z życiem zawsze przegrywa... Ale tyle tego zostawił... A ja przy okazji poodkrywałem herosów, których już od bardzo dawna nie ma... W pewnym momencie człowiek sięga dalej, i dalej, ale nie w nieznane przyszłości, jeno w przeszłości... Ile tam dźwięków.... Mozart, Vivaldi, Beethoven, Grieg, Mahler... I David dla niejednych jeszcze będzie fantastyczną nowością. Zresztą i ja tego doświadczyłem... Pamiętam koncert w Berlinie, początek tego wieku - co za fantastyczna mozaika - dzieciaki, średniaki, tatuśki, zgredy - wszyscy szli posłuchać Davida. Jest wśród tych wymienionych wcześniej wielkich, bo łączy pokolenia, i inspiruje... To się zazębia. To trwa. Oklepane to, ale prawdziwe - Vita brevis, ars longa.:))
Ja mam ostatnio zjazd emocjonalny wiec na ironię jestem mniej podatny. Pożądam wiosny, szczepień, powrotu ludzi, powrotu otwarcia. A ja myślałem, że ja nienawidzę całego świata, a dziś za nim wyje...
UsuńSztuka zawsze pozostanie - nawet ci maluczcy mają swoich wyznawców - wiec idole górujący nad globem będą żyć dekady i dekady po nas - tych którzy doświadczyli śmierci naszych Gwiazd...
Eh, a ja nigdy nie doświadczyłem koncertów większości moich idoli. Chyba, że na DVD. To jest substytut ale jak jest zrobiony z klasą i emocjami to potrafi przyprawić o dreszcze...
No, a ja jakoś się trzymam w smuteczku... Póki co, udało mi się uniknąć nazbyt drastycznych niedogodności, ale i tak nieco wariuję... Ja na wiele rzeczy jeszcze nie dawno nie miałem ochoty, a teraz z chęcią wracałbym nocą, bez maseczki, do opuszczanego nadmiernie domu, zajadając nocnego kebaba... U nas się tylko cicia cieszy, bo jesteśmy doma (albo tak z norweska: hjemme) w nadgodzinach, więc się można nadprogramowo pomiziać, a ona może to robić bez końca... Rany boskie, jeszcze nigdy tak gruntownie nie odmieszkałem czynszu jak w zeszłym roku... A obecny nie zapowiada jakichś gruntownych przemian... Przecież to można zdziczeć!... No, ale ja taki pesymista raczej jestem, co wcale nie musi być jednak takie smutne... Ja jestem taki lepiej zorientowany po prostu... To Poniedzielski powiedział, a ja to biorę ze śmiechem... Przed optymistą i pesymistą świat stoi otworem... Różnica jest taka, że pesymista po prostu wie, o jaki otwór chodzi...:))
OdpowiedzUsuńEh, ja też gdzieś blisko smutku większość życia zawsze ale od kilku lat jakoś dalej i to mnie chyba trochę uspokoiło i dało odrobine oddechu na wszystko. Choć rok 2020 zburzył wszystko to co udało się z mozołem zbudować, ale mimo wszystko jakoś próbowałem żyć. Do czasu kiedy ten kurewski wirus poza domniemanymi zniszczeniami w organizmie - rozbił jakieś moje emocjonalne tamy i wróciły lęki i smutki i przerażenie w zasadzie... To jest najstraszniejsze. Irracjonalne przerażenie, czarnowidztwo i wróżenie najgorszego. Coś z czego zdawało mi się, że wyleczyłem się już dawno. A teraz zaczynam myśleć, że musi mi pomóc specjalista bo nie mogę się tak czuć i rozkminiać dramatów przyszłości, bo torturą będzie czekanie na koszmary. Muszę się zebrać - polać się zimną wodą, wrócić do pracy do życia, do ludzi, do ludzi, do ludzi, do ludzi straszliwie kurwa... By pokonać te nerwicę...
UsuńJaki tam specjalista. Od czego.... Spoko, spoko, bez paniki... I co to za pomysły, żeby się "zebrać" na to polewanie zimną wodą. To się trzeba rozebrać, nagrzać, po fińsku, przecież wiesz... Sam bym cię chętnie potem oblał zimną wodą... A potem do ludzi.
OdpowiedzUsuńMnie ich też, co zaskakujące, brakuje.
Smutek nie jest zły, tylko, Koffiku mój ty kochany, musi mieć pogodę... Aż brzuch boli ze śmiechu, gdy ona jest... Ta pogoda, kurwa mać:))
OdpowiedzUsuńI nie myśl, kurwa, o koszmarach
OdpowiedzUsuńMogą Ci się przyśnić, ale na jawie im nie pomagaj.
OdpowiedzUsuńEh Eh panie kochany...
UsuńStaram się ale łatwo się mówi... Łatwo a potem w czynach jest mniej łatwo...
UsuńProszę pana kochanego... Pewnie, że nie łatwo... Mnie się tu lektury szkolne upiorem jawią, choć sensowne, bo pytają Marią Dąbrowską, a za jej pośrednictwem Bogumiłem: - Na czyje siły, na czyj rozum obliczone jest życie?
OdpowiedzUsuńAle wiesz że ja nie wiem. Nic kurwa nie wiem. Zero! Dno!
UsuńTo dno to już przesada:))
OdpowiedzUsuń